Sadzik

„Długi” i „Baobab”. Andrzej i Marek Długoszowscy. Bracia. W dzieciństwie – wcześnie osieroceni przez ojca, wychowywani przez matkę. W dorosłym życiu – obydwaj żołnierze Batalionu ” Zośka”. Polegli w odstępie dziesięciu dni.

Sadzik – piesek przygarnięty przez Marka Długoszowskiego, przez „Baobaba”. Skąd się wzięło jego imię? Otóż pluton „Zośki”, w którym Marek walczył – nosił kryptonim ” SAD” (co było zbitką dwóch słów: „sabotaż” i „dywersja”). Zmarły cztery lata temu Bogdan Celiński (ps. „Wiktor”) opowiadał o Sadziku w książce Barbary Wachowicz z serii „Wierna rzeka harcerstwa” (tom czwarty, zatytułowany „To Zośki wiara!”). „Baobab” – poza dwoma metrami wzrostu – miał – zdaniem Bogdana Celińskiego – serce tak miękkie, że aż brał podziw. Zaopiekował się Sadzikiem. Marek Długoszowski poległ 13 sierpnia na Muranowie. Sadzik przestał przychodzić na kwaterę „Sadu”. Nie miał już pana…

Dziś – w 76. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego – kilkadziesiąt minut przed godziną siedemnastą – czytam wiersz Juliana Tuwima. „Odezwa do psów” – tak brzmi jego tytuł. Takich Sadzików, takich psiaków… nikt nie zliczy, ile w powstańczej Warszawie ich było.

(Źródło zdjęcia znajdującego się w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego: „Świecie24”)

Wygram tę walkę

Opowieść o Kobiecie, która wygrała walkę. O siebie. O własny, wewnętrzny spokój. Opowieść o Kobiecie, która wygrała walkę o spokój swojej Rodziny. Swoich Dzieci. Opowieść o Kobiecie, która stoczyła Osobistą Wojnę.

Na osobę Basi Grzymkowskiej – Blok natrafiłam dzięki blogowaniu. Basia prowadzi bloga „Florysztuka”. To jest jeden z blogów, na który zaglądam często i chętnie (inne bliskie mi blogi to „Dwa popołudnia” czy adimoovi.pl).

Książka autorstwa Basi – wspomniana „Osobista wojna” – daje kopa do działania. Pokazuje, że nie wolno się załamywać. Że trzeba w każdej sytuacji starać się szukać pozytywów. A jeśli nie możemy znaleźć pozytywów – to trzeba szukać rozwiązań… Wsunęłam tę książkę w parę godzin (niestety, szybko czytam… ).

Uwierzyłam, że każdy może wygrać walkę.

Walkę o siebie.

Ja też.

Karenin kontra Wroński

Lubiąc czasem sięgnąć po romansidła (choć nie tylko) – przeczytałam „Sekrety żony mandaryna”. Z Kasią – autorką książki – przyjaźnię się od czasów studiów. Opowieść o żonie mandaryna, która odkryła swoje sekrety, jest powieściowym debiutem Kasi, mieszanką kryminału, obyczajówki i książki historycznej. Wprawdzie jednym z moich romansideł numer jeden jest „Anna Karenina” (z której zresztą zaczerpnęłam tytuł, bo są nim nazwiska pierwszoplanowych męskich bohaterów powieści) i obawiam się, że druga tak genialna powieść nigdy już nie powstanie (Tołstoj wprawdzie od dawna nie żyje, ale gdyby tak znalezli się jacyś godni następcy…) – „Żona mandaryna” jest naprawdę ciekawą lekturą (choć, jak mówię, żeby napisać drugą „Annę Kareninę” trzeba byłoby być geniuszem). Dotąd nie interesowałam się kulturą Chin, więc tym chętniej sięgnęłam po książkę Kaśki. Potraktowałam ją jako możliwość poszerzenia horyzontów. I nie zawiodłam się. Z pewnością!

Opowieść o Agacie

Jakieś czternaście lat temu po raz pierwszy usłyszałam utwór „Moi przyjaciele”. Właściwie całe studia upłynęły mi na słuchaniu piosenek Agaty Budzyńskiej (1964 – 1996), spod której pióra wspomniany utwór wyszedł. Lubię poezję, a jeśli jest śpiewana – to zdarza się, że w jakimś utworze zagustuję szczególnie. Tak było z „Agatowym” „Aniołkiem”. Tak było z Jej „Cierpliwością”. Tak było z Jej słowami:

„Czekałam na Ciebie nad brzegiem wielkiej wody
Ucząc się od niej, ucząc cierpliwości
Jak Ci wytłumaczyć, jak wytłumaczyć
Że wciąż umieram z tej miłości
Jak Ci wytłumaczyć, jak wytłumaczyć
Że wciąż umieram z tej miłości…”

Agata Budzyńska jest – obok Jonasza i niezrównanej A. O. – jedną z moich poetów (poetek?). Takich naprawdę ulubionych.

(Źródło zdjecia: Kurier Lubelski)

Nie wypada takich rzeczy opowiadać

Utwór „Pierścień i róża” przeżywa właśnie renesans. Wałkowany jest na okrągło, bo primo Rodzice szykują się do wystawienia go na scenie, a secundo – bo parę dni temu go sobie przypomniałam, spędzając bardzo miły wieczór.

Słuchając z tegoż filmu piosenki „Tak nie można” miałam przed oczami popełniony swego czasu tekst „Daj chłopaka”, który napisałam… kiedyśtam. Kiedyśtam dawno, dawno temu. Poznanie Bulbulka swojego życia, a tym samym stanie się czyjąś Bulbiną (ale nie czyjąś służącą, o nie) jeszcze przede mną. I to jest właściwie jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się w tym 2019 roku.

Poza tym – ten rok nie był tak dobry jak 2018, może dlatego, że w pierwszym dniu stycznia nie wyciagnęłam z kieszeni pięciu dych w jednym banknocie?

Może i nie wypada takich rzeczy opowiadać… Ale – no, nie wyciągnęłam.

Podsumowując ten rok – już zawsze „The Sound of Silence” będzie mi się z „dziewiętnastym” kojarzyło.

Słoneczna ’44

Kilka miesięcy temu M. – żona mojego Brata – poprosiła mnie o pomoc w zbadaniu wojennej historii ich domu. Przedwojennej kamienicy przy ulicy Słonecznej na warszawskim Mokotowie. Zaczęłam więc szperać (tak, ma się tę naturę Sherlocka Holmesa). Dzięki temu szperaniu – dowiedziałam się o dramacie, który rozegrał się w tym budynku w czerwcu 1944 roku.

Jeden z lokali zamieszkiwany był przez ludzi związanych ze Szkołą Podchorążych „Agricola” – Władysława Holendra „Szprotkę” i Wiesława Olkiewicza „Pajączka”. Oprócz wyżej wymienionych, mieszkanie zajmowała również żona „Szprotki” – Janina Holender. Sam „Szprotka” był absolwentem inżynierii lądowej na Politechnice Lwowskiej, a wykładanym przezeń przedmiotem w ramach kursów Agricoli” była saperka. O „Pajączku” natomiast wiadomo, że brał udział w kilku akcjach bojowych – między innymi Akcji „Wilanów” (26. 09. 1943) i Akcji „Rodewald” (26. 04. 1943; tutaj w sekcji „ubezpieczenie”). W chwili śmierci „Pajączek” miał dwadzieścia cztery lata, „Szprotka”- dwadzieścia sześć.

To właśnie „Pajączkowi” przekazano informację o możliwości nabycia broni po bardzo okazyjnej cenie. Osobą, od której Wiesław Olkiewicz tę informację otrzymał – był jego kuzyn. Dowódcę, któremu w „Agricoli” bezpośrednio podlegał „Pajączek”, niepokoiło to, że ta cena jest tak niska. Przekonywał „Pajączka”, żeby nie szedł na spotkanie zmierzające ku dokonaniu transakcji, jednak jego podwładny go nie posłuchał. W czerwcowy dzień 1944 roku udał się do jednego z lokali warszawskiej Woli na spotkanie z nieznaną wcześniej ani sobie, ani kuzynowi osobą od której broń miał kupić. Niemcy wpadli do miejsca, gdzie transakcja się odbywała i aresztowali wszystkich w nim obecnych, a tak się złożyło, że podczas przejazdu do siedziby warszawskiego Gestapo „Pajączka” zauważył inny instruktor „Agricoli” – Kazimierz Glazer „Sam”.

[„Sam” (rocznik 1918) był w „Agricoli” wykładowcą kursu samochodowego, rzeczoznawcą samochodowym (przez jego wstępną klasyfikację przechodziły zdobyte dla oddziału auta).]

„Sam” pojechał na Słoneczną, chcąc ostrzec „Szprotkę” – mieszkanie na Słonecznej było ważnym punktem przetrzymywania broni i dokumentów oddziału. Niemcy otoczyli kamienicę i wdarli się do mieszkania.

Ośmioletni wówczas mieszkaniec kamienicy przy Słonecznej – Pan Andrzej (mieszkał tam przez całą okupację, a od wielu lat jest znajomym moich Rodziców) – w rozmowie ze mną wspominał:

Mieszkaliśmy na parterze. Mieszkanie, w którym miał miejsce ten dramat, było na drugim lub trzecim piętrze w drugiej klatce schodowej (patrząc od strony Placu Unii). Niemcy weszli wejściem od kuchni. Jednej z osób będących w tym mieszkaniu udało się uciec – wyskoczyła oknem w miejscu, gdzie stały samochody i uciekła. Niemcy zaczęli strzelać – kilka osób zastrzelili na miejscu. Jeden mężczyzna wyskoczył oknem na patio, najprawdopodobniej złamał nogę, nie mógł wstać i został dobity („Sam” – przyp. HS). Pamiętam młodą dziewczynę – wyglądała na 18 – 19 lat, jeszcze żyła – jęczała, wynoszona z mieszkania na noszach.”

Ową dziewczyną mogła być Janina Holender, jakkolwiek Pan Andrzej stwierdził, że raczej” nie wyglądała na żonę”. Dodał jeszcze:

„Pamiętam jak patrzyłem przez okno naszego mieszkania i widziałem samochód Niemców, a w nim leżącego mężczyznę – „przybitego” do podłogi butami gestapowców. ”

Dozorca domu – nazwiskiem Migdał – sprzątał mieszkanie, w którym doszło do mordu – nie tylko z panem Andrzejem, ale i ze swym najmłodszym synem – rok lub dwa lata od Pana Andrzeja starszym (najstarszy z synów pana Migdała zginął później w Powstaniu). We trzech wynosili z mieszkania piasek z krwią. W mieszkaniu na Słonecznej życie straciło podczas tej wpadki około ośmiu osób.

Wiesław Olkiewicz „Pajączek” został zamordowany w śledztwie. Mimo poszukiwań, grobów ofiar tego dramatu (mających znajdować się na Cmentarzu Bródnowskim) – nie odnaleziono.

To, co wydarzyło się na Słonecznej, wspomina Kazimierz Moczarski w książce „Rozmowy z katem”. Inną osobą, która o tym pisze – jest Teresa Grabowska (a książką, gdzie temat się przewija – „Stare fotografie”).

Ps. W relacji pana Andrzeja nie znajduje potwierdzenia informacja zawarta w „Starych fotografiach”, jakoby w piwnicach domu miały być mordowane osoby pochodzenia żydowskiego („Mieliśmy po osiem lat, biegaliśmy po tym domu wzdłuż i wszerz – gdyby coś takiego rzeczywiscie miało miejsce, wiedzielibyśmy o tym”). Tak więc – ten temat zamierzam drążyć dalej (podobnie zresztą jak sprawę opisanej wyżej wpadki). Sama jestem ciekawa, co też mogą oznaczać krzyże namalowane na przedwojennych drzwiach piwnic (za umożliwienie udostępnienia zdjęć drzwi z krzyżami serdecznie dziękuję ich Autorce, pani Annie)…

Przełomowy

Dokladnie rok temu – 21ego grudnia 2017 – odebrałam klucze do mojego em – kwadratu, który finalnie zyskał miano Dziurawego Buta.

To był… niesamowity rok. Pod wieloma względami przełomowy. Tyle się wydarzyło. Wiem, że do Sylwestra jeszcze trochę czasu, ale rocznica odebrania kluczy do pierwszego własnego mieszkania, to jednak… to jednak jest coś.

Spełniłam swoje Największe Marzenie. Całe życie marzyłam, by dać dom Psiakowi, który tak tego domu potrzebował. Psiakowi, którego przeżyć nie życzyłabym nikomu (nawet największemu wrogowi). Dałam dom mojej Pięknej B., mojej Malutkiej B. B. jest czarną niedużą sunią – korpulentną, na krzywych łapkach i z uroczo stojącymi uszami. Bardzo wiele złego zaznała od ludzi. Zanim pod koniec września zamieszkałyśmy razem, przez dwa miesiące się poznawałyśmy – jeździłam do B. co tydzień, zazwyczaj w poniedziałek. O rany, znowu ryczę ze wzruszenia, jak teraz na Nią patrzę – szczęśliwą, bezpieczną, kochaną. Właśnie śpi – łepek położyła na moich kolanach. Jest zmęczona – niedawno wróciłyśmy ze spaceru.

Nie ma już z nami naszego Servisa – odszedł w lutym. Mam oczy w bardzo mokrym miejscu, wiem…

Byłam bliska zamknięcia mrowiska. Żegnałam się.

Pracuję w miejscu, w którym czuję się bardzo dobrze. W miejscu, w którym się odnalazłam. Wśród ludzi, których lubię. Robię to, co sprawia mi przyjemność.

Tatuaż zrobiony w styczniu – wyjątkowy – jak cały ten rok.

W tym roku Wigilia w Dziurawym Bucie. Pod okiem Dona Corleone, a jakże 🙂

,, W dziurawym bucie mieszka mysz, nieźle go nawet urządziła…

Wasza

Mrówka (albo Mysz – jak kto woli :))

Jak płaszcz nieprzemakalny

(…) Jej doskonały egocentryzm, jak płaszcz nieprzemakalny”.

(A. Kowalska, Pestka)

Staram się być empatyczna. Nie egocentryczna. Nie egoistyczna. Jednak jest coś, co mnie boli. Jak to jest, że dzisiaj praktycznie co drugi uczeń ma opinię z poradni? I to od najwcześniejszych lat swojej edukacji? Z czego duża część to jakieś dysleksje / dysgrafie / dyskalkulie? Uważam, że ma prawo mnie boleć. Bo ode mnie – z poważnymi problemami zdrowotnymi – wymagano często więcej niż od innych. W swoją edukację włożyłam i wkładam nadal masę roboty. Problemy z językami obcymi przezwyciężałam krok po kroku (wpis sprzed dwóch lat). Najwyżej miałam wydłużony czas pracy. Zwolniono mnie jedynie z rozumienia ze słuchu. O resztę sama niejednokrotnie musiałam wręcz walczyć. I walczyłam. Nie dostawałam na tacy. To jednak mnie trochę zahartowało.

Ulżyło. Zgrywam twardzielkę (niestety!), ale czasami i ze mnie musi coś „spłynąć”.

Oswajanie odchodzenia

Znałam Kogoś. Ten Ktoś odszedł trzy lata temu, w wieku czterdziestu lat – po długiej i ciężkiej chorobie. Do końca – walcząc. Nie poddając się. Nie słyszałam od Niej słowa skargi. Nigdy. Była niesłychanie silna. Raz jeden jedyny w życiu powiedziała mi:

– Wiesz… ja już nawet zęby myję na raty, bo nie jestem w stanie ustać przy umywalce…

W dalszym ciągu nie mogę pogodzić się z tym, że Jej nie ma.

Wiersz, który już zawsze będzie mi się z Nią kojarzył:

,, Chciałem nauczyć Cię latać,

byś sens odnalazła w tłumie,

lecz Ty po wertepach świata

nawet stąpać nie umiesz.

Ale się nie martw, nie trzeba,

nim smutek w sercu się lęgnie.

Jeszcze dosięgniesz Ty nieba

nim niebo Ciebie dosięgnie.

Bo dam Ci przewodnik po chmurach

ze wszystkich dokładny najbardziej –

jeśli kiedyś zapragniesz, to w chmurach

z pewnością mnie znajdziesz.

Dziś wracać na Ziemię mi nie każ,

choć Ziemia z błękitów mnie woła,

bo tego nie zmienisz w Człowieka,

kto raz się przemienił w Anioła.

Posłuchaj, dopóki żyjesz,

co mądrość pod nosem mruczy.

Że czasem do lotu się wzbijesz

zanim się stąpać nauczysz… „

(K. Buszman, Przewodnik po chmurach)