I believe I can fly

Moja droga do polubienia nauki języków była i bardzo długa, i bardzo wyboista. Angielskiego zaczęłam się uczyć na początku szkoły podstawowej, ale – wstyd się przyznać – przez naprawdę wiele lat nie potrafiłam czerpać przyjemności z tej nauki. Denerwowała mnie wymowa, która za czasów przed implantacją stanowiła dla mnie coś absolutnie nie do ogarnięcia. Irytowała mnie sama „barwa” tego języka, angielski wydawał mi się wówczas okropnie twardy. Nie rozumiałam, jak do mnie mówiono. Sama strasznie bałam się mówić. Nie chciałam też czytać po angielsku ani pisać – jedno i drugie mnie nużyło.

Przełom nastąpił dopiero niedawno – dokładnie siedem lat temu. Przysiadłam. Zaczęłam się naprawdę uczyć. Na początek – narzuciłam sobie pewną rutynę, a mianowicie naukę pięciu słówek dziennie. Sięgnęłam po książki. Pamiętam, że byłam strasznie szczęśliwa czytaniem w obcym języku, a raczej – wtedy jeszcze – nieśmiałymi próbami czytania w obcym języku (bardzo, bardzo nieśmiałymi). Moi angliści z liceum na Wiewiórek – profesor Urszula Duda – Szelińska i profesor Radosław Motrenko – byli dla mnie wielkim oparciem, krok po kroku pokazywali, jak znaleźć drogę do efektywnej nauki języka i móc czerpać z tej nauki radość. Pani Dudzie jestem i będę dozgonnie wdzięczna za to, że namówiła mnie do zdawania ustnej matury z angielskiego, przed czym wzbraniałam się rękami i nogami, bojąc się, że czegoś nie usłyszę, coś źle powiem, niewyraźnie, niegramatycznie i w konsekwencji obleję.

Bardzo miło wspominam również lektorat na Uniwersytecie Wrocławskim, jak i naukę w jednej z wrocławskich szkół językowych.

Od dwóch lat swój angielski szkolę w Szkole Języka Angielskiego „PERITIA” w Warszawie. Przygodę z tym super miejscem zaczęłam troszkę przez przypadek – szłam do BUWu i rzuciła mi się w oczy tablica informująca, że tuż obok jest szkoła językowa. Wykonałam telefon od razu, po kilku…jak nie kilkunastu, to kilkudziesięciu minutach byłam po rozmowie kwalifikacyjnej (przeprowadzonej przez właścicielkę szkoły, panią Magdę Zimniak). W Peritii cenię domową, ciepłą atmosferę, otwartość, cierpliwość. Grupy są niewielkie, a to sprzyja nauce. Dla mnie ma to tym większe znaczenie, że przy większej liczbie uczestników, przy rozmowach, czasem harmiderze – jest mi bardzo ciężko – nie tylko dlatego, że nie rozumiem, ale sama nie odważę się mówić. Myślę, że dzięki nauce w Peritii poprawiłam swój angielski.

Przez pół roku w Kopenhadze angielski był niezbędny, używałam go non – stop. Czasem było trudniej, czasem łatwiej; lepiej, gorzej, zaliczyłam wzloty i upadki. Pisałam już tu na blogu, że początkowo Duńczycy nie rozumieli mnie ni w ząb – i vice versa.

Nie słyszę, tak więc absolutnie pogodziłam się z faktem, że żaden z moich języków (ani angielski, ani duński) nigdy nie będzie językiem biegłym. Wierzę jednak, że będę porozumiewać się w nich w miarę swobodnie. Wierzę, że potrafię to osiągnąć.

I believe I can fly!