Styczeń był obfity

We wpisy. Aż nie wierzę, że naprawdę tyle rzeczy musiałam z siebie wyrzucić. Ubiegłoroczny styczeń był, mam wrażenie, bardziej stonowany. Mimo wszystko. Większość wpisów poświęciłam wydarzeniom z Gdańska.

Bardzo dużo pracuję, więc gryzmolenie na blogu jeszcze bardziej niż dotychczas stało się dla mnie pewnego rodzaju relaksem.

Wracam do domu o dwudziestej albo i później. Zdarza się, że jestem naprawdę zmęczona, ale fizycznie. I po prostu nosem się podpieram.

Dlatego – wpisy powstają w WKD. Najczęściej.

Choć i tak nie o szóstej rano.

(Źródło: Kraina Belfra)

Tak niewiele brakowało

Nauczka z wczoraj. Nosić zamykane torebki. Na suwak. Tak niewiele brakowało, bym została bez portfela. Uratowała mnie przytomność umysłu pani wsiadającej do tramwaju za mną… I tak wieczorem wybebeszyłam calutką zawartość mojej torby (na szczęście nic nie zginęło!) i zmieniłam fiolet na beż. A beż suwakiem dysponuje.

Też wczoraj, nie wiem, czemu, ale uczepił się mnie wiersz Wojaczka:

„Kwiat zrywając, kwiat wąchając, ja zarazem
Świat mijałem będąc przy tym w swoim prawie

Ciebie biorąc, z Ciebie pijąc, ja o niebo
Już nie dbałem wiedząc przecież, że to jedno”

Tak niewiele…

G*wno do gry

Tak się kończy próba wprowadzenia polskich znaków do odtwarzacza muzycznego na których odsłuchujesz utwór, co wyszedł spod pióra Młynarskiego. Słowa „Głowę noś do góry” zostały przerobione na coś, co stało się tytułem niniejszego posta.

Młynarskiego słucham rzadziej niż dwoje pozostałych moich ulubieńców. Zaczęło się od przekonywania, że nie ma co bać się wójta, czyli notabene od utworu poznanego tego samego dnia, co „Ja nie chcę spać”. (A „Ja nie chcę spać” stała się jedną z moich ukochanych piosenek Kaliny.) Wcześniej, owszem, znałam jego teksty, ale nie wsłuchiwałam się w nie jakoś specjalnie. Natomiast, kiedy się w nie wsłuchałam, doszłam do wniosku, że też są świetne. Więc czasem i one lecą gdzieśtam… w tle mojego życia.

Oglądam teraz film.

To taka moja chwila odpoczynku.

Po bardzo, bardzo pracowitym tygodniu.

Ty NAPRAWDĘ nie słyszysz?

Agata – autorka bloga „Pani Miniaturowa” – zamieściła swego czasu wpis o niewidocznej niepełnosprawności. I trafiła w samo sedno, po prostu.

Ja żałuję, że wybierając się na komisję do spraw orzekania o niepełnosprawności (dobre paręnaście lat wstecz) nie wcisnęłam się w gorset ortopedyczny, nie złapałam dwóch „szwedek” i nie dałam na temblak którejś z łap. Miałam przy sobie dokumentację medyczną.

Stanęłam przed komisją. No i opowiedziałam o sobie, swoich zainteresowaniach, swoich planach. O historii, którą tak kocham.

Przedstawiłam tę dokumentację – wszystko, co miałam.

A teraz mam za swoje.

Mając ubytek słuchu niemal stuprocentowy – mam jednocześnie orzeczony lekki stopień niepełnosprawności.

Bo tej niepełnosprawności aż tak nie widać. Choć aparaty mogłyby być mniejsze.

Ziemniaki też mają mundurki

O chamstwie i nie – chamstwie.

Przyszło mi żyć w czasach, kiedy chamstwo jest bardzo na topie, zupełnie, rzecz jasna, niepotrzebnie i niezasłużenie. Już naprawdę nie możesz, Człowieku, podpisać się w niewłaściwym miejscu, bo momentalnie zostaniesz obsztorcowany w najmniej delikatny sposób. Zrobisz błąd, wydając pieniądze klientowi – też zostaniesz ofukany bardzo niegrzecznie (sypniesz się na groszach, a nie na stówie, rzecz jasna). Wejdziesz w niewłaściwe drzwi czy nie ten korytarz – już za Tobą krzyczą.

Krzyczą.

Bingo.

Po prostu niektórzy już nawet rozmawiać nie umieją.

Muszą krzyczeć.

Nie, nie ja naprawdę nie jestem malkontentką.

Ja tylko nie znoszę chamstwa i prostactwa.

Powiedzenie o tym, że „ziemniaki też mają mundurki” wyszło spod pióra hm. Stefana Mirowskiego.

Sterem, żeglarzem, okrętem

Niedawno wyszłam z pracy. Z pracy, która jest dla mnie radością. Robię to, co kocham. Robię to, w czym się kształciłam. Obydwie moje prace dają mi satysfakcję – dobrze czuję się w tym, czym przyszło mi się zajmować.

Może czasem bywam zmęczona, ale to normalne. Ale naprawdę bywam szczęśliwa. Jasne, czasem chwyta mnie lęk, ale przez cztery lata zdążyłam się przyzwyczaić i wiem, co wtedy zrobić. Sama muszę być sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Czuję, że muszę.

A może już kiedyś to mówiłam…?

(Zdjęcie z otchłani łorld – łajd – łebu)