Próba oczyszczenia

Ty, Panie, tyle czasu masz

Niech ten tekst będzie pewnym wyznaniem. Źle się czuję z samą sobą. Straciłam chęć do wszystkiego. Nie jestem w stanie zmusić się do zrobienia czegokolwiek. Nie, to nie jest kwestia nadmiaru czasu. Chyba. Nie potrafię cieszyć się tym, co kiedyś mnie cieszyło. Jestem kłębkiem nerwów. Zupełnie się pogubiłam. Siedzi we mnie coś, co nie chce wyjść. Uczucie głębokiego zniechęcenia? Strachu?

Mieszkanie w chmurach i błękicie

Pół roku życia na placu budowy. Wydanie absolutnie wszystkich pieniędzy, jakie się miało. Wydanie ich na ten nieszczęsny plac budowy – na opłacenie tego – jak to się szumnie nazywało – hotelu. Obiecywano nam spokój, warunki do nauki, ładnie urządzone pokoje. Nic z tego, co obiecywano, nie otrzymaliśmy. A dla mnie 2500 złotych miesięcznie to był naprawdę duży wydatek. Miałam nadzieję, że sobie poradzę. Nie poradziłam. Psychicznie.

A ja na głowie mnóstwo spraw

Wszyscy chcą, żebym ja już domykała ten wyjazd. Oddawała wszystkie prace, broniła się we wrześniu. A ja straciłam siłę. Siły. Wszystkie siły – psychiczne i fizyczne. Od pół roku nie jestem w stanie usnąć w nocy. Ratunkiem są tabletki – ziołowe, ale tabletki. Płaczę. Dużo płaczę. Ale w ukryciu. Tak, żeby nikt nie widział.

I na to wszystko jedno życie

Nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. Miałam plany, tyle marzeń. Wyobrażałam sobie siebie najpierw jako panią magister – później – ewentualnie studentkę studiów doktoranckich, a summa summarum dziewczynę z tytułem doktora…

A skoro wszystko lepiej wiesz

Nie potrafię zebrać się, by zadzwonić do kogokolwiek. By skontaktować się z kimkolwiek. Miałam jechać na działkę jutro – jeszcze nie wiem, czy pojadę. Nie potrafię się otworzyć. Nawet przed rodzicami. Duszę wszystko w sobie.

Bo patrzysz na nas z lotu ptaka

Mam wrażenie, że niewiele osób dostrzega mój problem. Bardzo niewiele. Najbliższa rodzina jest ze mnie dumna, że ja ,,tak doskonale dałam sobie radę’’ (to są jej słowa, nie moje). A mnie ten wyjazd tyle kosztował. Pomijam już kwestię finansową, ale mówię o kwestii psychicznej, nerwowej. Przepłakane noce, liczenie każdego, absolutnie każdego wydanego grosza. Brałam coś do ręki i dziesięć razy się zastanowiłam, zanim cokolwiek kupiłam. Trzysta pięćdziesiąt (czasem czterysta) złotych dostawane co tydzień z domu starczało na utrzymanie się na powierzchni przez kolejne siedem dni – rzadko kiedy wydawałam na coś ekstra. Małe, drobne szaleństwo to w zasadzie jedyna rzecz ,,tak dla siebie’’, na którą wydałam jakieś większe pieniądze.

To powiedz mi, czemu tak jest

Nie wiem, nie potrafię, nie umiem sobie pomóc. Nie potrafię uczynić tego pierwszego kroku. Dlaczego wycofałam się w cztery ściany domu? Dlaczego ograniczyłam kontakty z ludźmi do minimum?

Że czasem tylko siąść i płakać?

Jestem płaczliwa. Rozdrażniona. Kiedyś taka nie byłam. Gdy miałam problem – rozmawiałam. Wyrzucałam to z siebie. Teraz zamykam się w sobie. Płaczę. Nawet, kiedy rozmawiam z ludźmi – nie umiem się otworzyć tak do końca.

Ja się nie skarżę na swój los

Kopenhagę jako miasto pokochałam. Myślę, żeby tam wrócić… nawet jeśli nie w tym roku, to z pewnością kiedyś. Pokochałam Nørrebro z jego wielokulturowość, Østerbro za czar małych uliczek. Indre By – kopenhaska Starówka, Strøget – to wszystko jest piękne. Amager Strand – plaża obok której mieszkałam – i te piękne zachody słońca.

Potulna jestem jak baranek

Ja nie potrafię powiedzieć ,,nie’’. Nie jestem asertywna. Niestety. Gdy ktoś mnie o coś prosi – robię wszystko, by temu podołać. Kiedy ktokolwiek zwróci się do mnie o pomoc – próbuję pomóc. Wiem, że zdarzają się osoby, które to wykorzystują.

I tylko mam nadzieję, że…

(Że wszystko się da naprawić. Wszystkie moje błędy i niedopatrzenia.)

….Że chyba wiesz, co robisz, Panie

Wszystko, co do tej pory mnie spotykało i spotyka nadal – być może jest po coś. Może po to, bym coś lepiej zrozumiała lub w ogóle zrozumiała to, czego nie rozumiałam wcześniej? Może jest w tym jakiś sens, którego ja nie dostrzegam – i gdybym to ‘coś’ dostrzegła, byłoby lepiej?

IMAG1451[1]

Chwileczkę…!

Jest taka książka Krystyny Siesickiej ,,Chwileczkę, Walerio!”. Dziś po nią sięgnęłam – po raz już któryś w swoim życiu. Lubię od czasu do czasu wracać do czytanych kiedyś książek. ,,Chwileczkę, Walerio!” dobrze mi się kojarzy – z obozem harcerskim w Lipowym Moście, na którym byłam w 2008 roku (Boże, to już osiem lat?!). Ta książka jest taka… wakacyjna. Ponieważ czytanie idzie mi raczej szybko – zaczęte wczoraj ”Cztery rzęsy nietoperza” już przeczytałam i oddałam do biblioteki.

Oprócz Siesickiej (”Chwileczkę, Walerio!”, ,,Jezioro osobliwości”), Berwińskiej (nieśmiertelne ”Con Amore”), Musierowicz (cała ”Jeżycjada”) z beztroskimi wakacjami i czytaniem tego typu książek właściwie na okrągło – kojarzą mi się książki Ewy Nowak – w szczególności pierwsza, pod tytułem ,,Wszystko, tylko nie mięta”.

WP_000016 (2)

‚? – zapytał czas’

Tylko dlaczego wakacje są takie krótkie?!

 

Rok

‘Można odejść na zawsze,

by stale być blisko.’

Joasiu, to już rok. A ja nadal nie potrafię uwierzyć. Często o Tobie myślę. Wspominam nasze rozmowy. Wiem, że cieszyłaś się moimi sukcesami. Gratulowałaś mi udziału w konferencjach naukowych. Byłabyś dumna z mojego wyjazdu na stypendium. Pokazywałaś mi, jak cieszyć się życiem – starałaś się nie tracić pogody ducha nawet w najgorszych tego życia momentach. Bardzo mi Ciebie brakuje.

Pół roku temu, Joasiu, napisałam takie wspomnienie….

 

1974 – 2015

 

‚,,Bo dam Ci przewodnik po chmurach,
ze wszystkich dokładny najbardziej.
Jeśli kiedyś zapragniesz, to w chmurach
z pewnością mnie znajdziesz.

Dziś wracać na Ziemię mi nie każ,
choć Ziemia z błękitów mnie woła.
Bo tego nie zmienisz w człowieka,
kto raz się przemienił w anioła…”

/K. C. Buszman/

Kiedy dotarła do mnie wiadomość o odejściu Joanny, pogrążyłam się w zadumie. Podziwiałam ją jako człowieka – jako kobietę mającą własne zdanie i argumenty na tego zdania obronę. Jako kobietę – przede wszystkim pełną ciepła, życzliwości i wielkiej tolerancji. Jako osobę, o której wiedziałam, że zawsze mogę się przed Nią otworzyć.

Była bezpośrednia, traktowała mnie troszeczkę jak swojego kumpla. Młodszego, dużo młodszego, ale kumpla. Wychodziłyśmy z mieszkania na taras. Joanna paliła papierosa, a ja jej się zwierzałam.To mogło trwać nawet kilka ładnych godzin. Lubiłam słuchać Jej wspomnień. Tych z okresu nauki w liceum (często przywoływała historię o tym, jak będąc w drugiej klasie wyleciała z hukiem z lekcji łaciny, ponieważ bardziej niż łacina zajmowała ją gra w szachy pod ławką), ale nie tylko tych. Z zawodu była prokuratorem. Dystans, z jakim podchodziła do swojej pracy – był naprawdę godny podziwu. Opowieści o swoim zawodzie miała w zanadrzu po prostu multum. Snuła te opowieści z takimi szczegółami, że aż boję się je upubliczniać.

Była bardzo życzliwa innym ludziom. Widząc, że może komuś pomóc – po prostu pomagała. Kochała zwierzęta, była ukochaną panią dla pięknej dobermanki.

Gdy nowotwór zajmował kolejne organy, nie traciła optymizmu, była taka dzielna i taka silna. Zniosła osiem różnych cykli chemioterapii.  Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Nią przez telefon, miała ten swój pogodny głos, który przygasł, gdy mówiła:

– Wiesz… czuję się… tak sobie. Ja już nawet zęby myję na raty, bo nie jestem w stanie ustać przy umywalce.

Zawsze będę pamiętać Twój szeroki uśmiech, Joasiu. Motto tego krótkiego wspomnienia pochodzi z jednego z moich ulubionych wierszy. Wierzę, Joasiu, w to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. W dalekich, wysokich, białych chmurach.’

Pociąg bylejaki w kierunku dalekich połonin

Gdy nie zostanie po mnie nic

oprócz pożółkłych fotografii – 

błękitny mnie przywita świt

w miejscu, co nie ma go na mapie. 

 

A kiedy sypną na mnie piach,

gdy mnie przykryją cztery deski 

to pójdę tam, gdzie wiedzie szlak – 

na połoniny, na niebieskie. 

 

Powiezie mnie błękitny wóz

ciągnięty przez niebieskie konie. 

Przez świat błękitny będzie wiózł

aż zaniebieszczy w dali błonie. 

 

Od zmartwień wolna i od trosk

pójdę wygrzewać się na trawie,

a czasem, gdy mi przyjdzie chęć – 

z góry na Ziemię się pogapię. 

 

Popatrzę jak wśród smukłych malw 

wiatr w przedwieczornej ciszy kona – 

czasem mi tylko będzie żal, 

że trawa u Was tak zielona…

Zaczytałam się w najnowszej książce Hanny Kowalewskiej z serii o Zawrociu. Rozmarzyłam się – wsiąść w bylejaki pociąg i wyjechać. Wyjechać przed siebie – odpocząć. Dziś szczęśliwie zdałam egzamin – na czwórkę – więc jak już pchnę wszystkie egzaminy, zaliczenia et caetera, to tak zrobię: złapię pociąg bylejaki – ewentualnie każdy inny środek lokomocji, jeśli pociągu akurat nie będzie – i pojadę dokądkolwiek. W końcu jakiś odpoczynek mi się należy! Należy! Należy! Nie będą to z pewnością połoniny niebieskie, ale – a może by tak?! – być może właśnie połoniny. Dalekie. Bieszczadzkie.

‚W taką podróż chcę wyruszyć (…)

niczego mi nie będzie szkoda.’

Dzisiejsze spotkanie, które odbyłam, jak również zdany egzamin – podniosły mnie choć trochę na duchu. Dziś nie tkwię w takim dole, w jakim zdawało mi się tkwić ostatnimi czasy, a który trwał właściwie permanentnie przez ostatnich parę dni.

WP_000012 (2)

 

 

Po warszawsku

Wczoraj Polskę odwiedziła Clare – moja koleżanka z Erasmusa. Tak więc – cały dzień byłam zajęta, byłam ‚warszawska’, że tak się wyrażę. Oprowadziłam mojego gościa po Starym i Nowym Mieście, Krakowskim Przedmieściu, Nowym Świecie, kampusie Uniwersytetu Warszawskiego, Ogrodzie Saskim… Clare miała okazję zobaczyć budynki Akademii Sztuk Pięknych (wprawdzie z daleka, ale zawsze…), Akademii Teatralnej, Sądu Najwyższego. Umówiłyśmy się, że kiedy następnym razem odwiedzi nasz kraj – pooprowadzam ją po muzeach.

W zasadzie wszystko, co pokazywałam Clare – było dla niej cool względnie great. Była oczarowana Warszawą – a ja cieszyłam się, że mogę jej pokazać moje rodzinne miasto.

 

 

Wieczór – spędziłam w bardzo miłym towarzystwie (dziękuję, dziewczyny!) w bardzo miłym miejscu.

 

 

WP_000006

Vi ses!

Potrzebując chwili wytchnienia przed zbliżającymi się egzaminami – wyjechałam – choć na parę dni – na działkę. Rzadko tam bywam. Miło było pooddychać świeżym powietrzem, spacerując z psiarnią po polach. Nie pływałam wprawdzie w jeziorze, ale miałam przyjemność obserwować moje pływające czworonogi.

image

Cieszyłam się, mogąc spędzić czas z moją Mamą – wspólnie łaziłyśmy po galerii handlowej, poszłyśmy na kawę. Pół roku się nie widziałyśmy, więc tym szczęśliwsze jesteśmy teraz, gdy jesteśmy razem.

W najbliższych dniach mam spotkać się z jedną z bliskich mi osób, która jest psychologiem. Bo ja naprawdę źle się czuję… Tak naprawdę cały czas trwa to wszystko, o czym już tu pisałam w poście z zeszłego tygodnia. Czy tylko ja widzę problem, a najbliższe mi osoby go nie dostrzegają? Może przy czyimś wsparciu będzie mi prościej...?

„…cenne słowa były chlebem,

a dłoń każda mostem…”

„Vi ses” w języku duńskim oznacza „do zobaczenia”. Możliwe, że na działkę pojadę w kolejny weekend. Do zobaczenia, Suwalszczyzno!

Reminiscencje

Niedawno odwiedziłam miejsce, w którym dokonywano wszczepu obydwu moich implantów. Chodziło o to, że musiałam doprowadzić mój zepsuty aparat do stanu jakiejkolwiek używalności – zainteresowanych szczegółami odsyłam do posta o krótkim, acz jakże wymownym tytule Aparat. Przy tej okazji – powróciły wspomnienia. A tak się składa, że w najbliższych dniach będę obchodzić szóstą rocznicę wszczepienia prawego implantu, dokładnie za miesiąc – jedenastą zaś lewego.

W pewnym momencie stało się dla nas – tak dla moich rodziców, jak i dla mnie – jasne, że w klasycznych aparatach słuchowych długo nie pociągnę. Praktycznie już nic nie słyszałam, coraz gorzej mówiłam. Rodzice zaczęli szukać wyjścia z tej sytuacji i kiedy pojawiła się możliwość wszczepienia implantu ślimakowego – skonsultowali ją ze mną. Szczerze powiedziawszy – traktowałam to na zasadzie ,może będzie ten implant, a może go nie będzie’, toteż ostateczna decyzja o zakwalifikowaniu do wszczepu była dla mnie zaskoczeniem. Pierwsza operacja w moim życiu – bardzo ją przeżywałam.  Do dziś pamiętam uczucie paraliżującego strachu, kiedy wprowadzano mnie na salę operacyjną. Do dziś również nie cierpię zapachu mięty – kiedy mnie usypiano, unosił się właśnie ten zapach.

Na prawym uchu aparat słuchowy (niezawodny Widex; konkretny model to Widex Senso Vita) pozostał, ale miał on w zasadzie charakter atrapy, bo praktycznie nic mi nie dawał. W 2010 roku doszliśmy z rodzicami do wniosku, że należałoby się zastanowić nad drugim implantem, zwłaszcza, że zbliżała się moja matura, myślałam o studiach itepe, itede. Tym sposobem w lipcu 2010 stałam się osobą bilateralną – czyli obustronnie zaimplantowaną.

Kiedy mnie ktoś pyta, czy warto jest mieć dwa implanty – odpowiadam: oczywiście! Słyszenie stereofoniczne, a co za tym idzie – lepsze rozumienie, łatwiejsza komunikacja generalnie. Mnie w tym momencie – prawdę mówiąc – najbardziej kręci nauka języków obcych. Skoro choć odrobinę lepiej słyszę i odrobinę lepiej mówię – czemu nie można skorzystać? Tak więc – uczę się. Angielskiego. Duńskiego. I lubię to! (Tu facebookowa łapka w górę:)

lajk

 

Zapytałam: dokąd iść?

Próbuję – z marnym skutkiem – dzisiaj się uczyć. Duńskie słówka nie wchodzą mi do głowy tak szybko, jak chciałabym, żeby wchodziły. Poza tym krzątałam się dziś trochę po domu, zrobiłam zakupy. Na moment włączyłam telewizor. Sącząc mrożoną kawę (typu homemade, rzecz jasna, to znaczy – w moim wydaniu – mix kawy i lodów z naciskiem na lody), gapiłam się bez sensu w ,,Ojca Mateusza” – lubię ten serial, ale dziś nawet na nim nie mogłam się skupić).

Ciężko mi się ogarnąć. Dawno nie miałam takiego doła. Czuję się tak, jakbym stała – niczym w piosence zespołu VOX – na rozstaju dróg, gdzie przydrożny Chrystus stał. Dokąd iść? Co zrobić? Jak sobie pomóc? Nie poznałam dotąd odpowiedzi na te pytania. Mam wrażenie, że wszystkie posty w stylu…

Nerwy… ale i jeden pozytyw

Gorszy dzień wprawdzie, ale piękny wieczór

Urywek z Szymborskiej

Smutny jest kolor blue

…to była tylko jedna mała kropla w morzu… w morzu? W oceanie raczej!

Chyba popełniłam błąd, że zbyt wiele emocji w sobie stłumiłam. Powtarzałam sobie: ‚Kto ma nie dać rady? JA mam nie dać rady?!’. I być może to mnie zgubiło – próba zgrywania bohaterki, takiej, co to ze wszystkim absolutnie da sobie radę. Tak, wiem, najbliższe mi osoby nie byłyby zachwycone tym, że o tym tutaj piszę – sugerowano mi, bym traktowała tego bloga – jak się wyrażono – ‚zawodowo’. A ja czuję, że muszę wyrzucić z siebie to, o czym teraz piszę 😦 

Co robić? Już nie mam pomysłu, kto i jak mógłby mi pomóc. To, że pogoda za oknem jest taka sobie – nie zależy ode mnie i z tym nie wygram. Ale książki ,,na poprawę nastroju” mnie już nie cieszą (nawet te najulubieńsze!), piosenki mojego ulubionego Kabaretu – zazwyczaj sprawiające, że się uśmiecham – również. WP_20160627_027

Miasto moje – a w nim

Usiłuję jakkolwiek ogarnąć rzeczywistość – idzie mi to bardziej niż źle. Rozliczanie wyjazdu, prace zaliczeniowe – trochę tego jest. Siadł mi laptop, a na nim mam zapisaną całą moją pracę magisterską (aktualnie korzystam z laptopa mojej mamy). Telefonu też nie udało się – póki co – naprawić. Jestem zmęczona i fizycznie, i psychicznie – z czego psychicznie zdecydowanie bardziej.

Parę pięknych słonecznych dni spędziłam z moją Przyjaciółką w stolicy. Miło było spacerować Nowym Światem – poszłyśmy do parku za Akademią Muzyczną na Okólniku, usiadłyśmy, pogadałyśmy. Po pół roku nieobecności znów odwiedziłam dobrze znane mi okolice Uniwersytetu Warszawskiego. Okolice ulicy Tamka, jednej z tych warszawskich ulic, które lubię szczególnie.

Najbliższe dni raczej spędzę w domu – pod koniec lipca mam egzamin i muszę się uczyć. Wszelkie plany wyjazdowe w związku z tym musiałam przełożyć na sierpień. 

 

Podsumowując…

Jestem w Polsce od kilku dni. Myślę, że nadszedł czas, bym podsumowała moje kopenhaskie pół roku.

1. Czy było warto?

Było warto. Naprawdę było warto! Jedyne, co źle zrobiłam – moim zdaniem – to wybór tego a nie innego akademika, zainteresowanych szczegółami odsyłam do postów:

SYF zwany AKADEMIKIEM

Czasem i dół się zdarza (tutaj trochę zdjęć tego construction site)

Tyle słońca w Kopenhadze (zdjęcia)

Dwudniowa rozrywka – made by akademik

2. Kopenhaga – jaka jest?

Niewątpliwie – piękne miasto. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie – są i muzea, i parki, i plaże. Jest zarowerzona względnie zarowerowana (wiem! neologizmy, neologizmy i jeszcze raz: neologizmy!) – rowery są w tym przypadku zdecydowanie najlepszym środkiem lokomocji.

Bicykle w pięknej Kobenhavn

Poniżej – linki do postów mogących być postami przydatnymi podczas planowania podróży do Kobenhavn / pobytu w Kobenhavn.

Parę rad – mniej lub bardziej przydatnych

Kobenhavn po zmroku

3. Kopenhaga na Erasmusa?

Jak najbardziej! Jest tym fajniej, że wiele można zyskać, studiując na Kobenhavns Universitet – mówię w tym momencie o wiedzy. Wykładowcy nie spławiają Cię, chętnie Cię przyjmą, pomogą, wyjaśnią, wytłumaczą, a zajęcia – mimo iż niełatwe i pracochłonne – są wciągające. Podkreślam – pracochłonne! TO NIE SĄ PÓŁROCZNE WAKACJE!

Więcej:

Czy Erasmus to impreza?

Polecam…

spróbować. 

zasmakować.

.w.

.Kopenhadze.

Try&enjoy! 🙂

20160702_165645