„Fakty” zaprezentowały poniższy materiał:
„Na wymianę procesora mowy za długo się czeka”
I to jest, niestety, także i moja codzienność. Ja tylko stwierdzam fakt. Smutny fakt.
Trochę pisałam o posiadaniu procesorów, gdy trwał strajk osób niepełnosprawnych w 2018 roku. Moje procesory mowy mają już dziewięć lat. Powinny być już wymienione. Przynajmniej jeden z nich. Ale – nie są. Czekam i czekam…
Budzę się rano i modlę się, żeby zadziałały. Nie działa już wyświetlacz w jednym z nich. Program, na który ten procesor powinien być ustawiony, poznaję po tym, jak słyszę. Kabelki ledwie zipią, więc muszę się bardzo napracować, by tak „przyłożyć” cewkę (czyli to, co jest przy samej skórze) do głowy, żeby móc cokolwiek usłyszeć.
Zdarza się mi aż podskoczyć na ulicy – bo jest za głośno. A ja boję się przestawiać procesor na cichszy program – nie chcę robić tego „na czuja”.
Baterie też mam zawsze w zapasie i zawsze przy sobie. Nigdy nie wiem, kiedy mogą się przydać. Jeszcze niedawno to były nawet cztery dni. Teraz…? Teraz wolę być na wszystko przygotowana. Bo pierwsza myśl, gdy aparat nie działa, to – mimo wszystko – „A może to tylko bateria?”. Gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak takie baterie wyglądają, to wklejam link do sklepu, w którym od lat już się w nie zaopatruję: hurt.com.pl.
Przerywają. Nie słyszę momentami. Więc poprawiam, poprawiam, poprawiam. Czuję wszczepy pod palcami. Poprawiam magnes – odruchowo. Ciągle mam tę nadzieję: „A może… wysunął się z cewki?”.
Strasznie, strasznie się boję, że spełni się najczarniejszy z moich snów. Że obudzę się rano i one już nie zadziałają. Że nie pomoże wymiana baterii, włożenie do osuszacza. Że pozostanie cisza. Ja wiem, że ja jestem w niej całe życie. Ale jednak mając sprawne procesory z niej wychodzę. Choć na dzień, bo na noc je ściągam…

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.