Tata. Mój. Tata.

Dzień Ojca.  W zeszłym roku ja byłam w Kopenhadze, w tym roku Tata jest na zagranicznych wojażach. 

Mój Tata. Czasami – w żartach – określany przeze mnie jako ,,Mecenas S.”. Jedyny syn mojego ukochanego Dziadziusia. Z zawodu i z pasji – prawnik, adwokat, wcześniej prokurator. Wielbiciel kawy espresso, chałwy i krówek (ale koniecznie tych z Milanówka). Cholera, znowu bierze mnie wzruszenie…

Tatuś. Chodzący uśmiech. Dobry, kochany człowiek. Wielki społecznik – fundator, wieloletni członek zarządu, członek Rady Fundatorów jednej z największych i najbardziej znanych fundacji, aktywnie działający w organach warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej.  Ten, kto zna historię Taty – wie, co kiedyś przyszło Mu przeżyć…

Cierpliwy Ojciec. Jego konsekwencja jest powszechnie znana (podpadanie Mu jest… ryzykowne. Bardzo ryzykowne.). Obdarzony wielkim poczuciem humoru. Bardzo towarzyski. Wady ma – jak każdy – ale to akurat zachowam dla siebie. 

Kochani Rodzice, wracajcie z tych wczasów, bo ja tu się zatęsknię.

A poniżej – ukochany Sierściuch Mojego Taty. Zresztą – w ulubionej Czapce Mojego Taty. Zdjęcia Mojego Taty nie umieszczę. W zeszłym roku w Dzień Ojca umieściłam na Facebooku własnoręcznie przezeń zrobione selfie. Zadzwonił z Warszawy i kazał mi je skasować…

Państwo Żabczyńscy mają Zaułek!

Zaułek został otwarty. Oficjalnie. Cieszę się, że mogłam choć przez chwilę być na tej uroczystości. Dziękuję Sprawcy Otwarcia Zaułka (wnukowi mojej kochanej Pani Profesor, który na Łotewskiej – w mieszkaniu z którym związane są naprawdę miłe wspomnienia – podejmował mnie herbatką w grudniu). 

Mówi się o ,,ocalaniu od zapomnienia”. Aż się wzruszyłam, kiedy jeden z Przemawiających powiedział o tym, iż Pani Maria Żabczyńska nie chciałaby pomników, zaułków. Powiedział, że była skromną, dobrą osobą. Tacy właśnie ludzie są WIELCY. Cisi, pracowici, skromni. Szkoda, że często o takich się zapomina. Dlatego tak ważne jest to ,,ocalanie”. Gratuluję Sprawcy Otwarcia Zaułka konsekwencji w dążeniu do wyznaczonego celu. I dziękuję za zaproszenie. Do zobaczenia:)

Bossa Nova na Saskiej Kępie

Doznałam zaszczytu zostania zaproszoną na uroczystość otwarcia pewnego Zaułka na Saskiej Kępie. Saska Kępa – to Osiecka, ,,Małgośka” etc., etc., etc. Kawa w saskokępskiej Green Cafe Nero umila mi oczekiwanie na wyżej opisane wydarzenie – początek o 18.00. 


A skoro Osiecka, to… nie, tym razem nie będzie to ,,Sztuczny miód”.

🙂

Tak zwane ,,stare śmieci”

Stało się. Ja – wilanowianka z urodzenia – zgubiłam się w Wilanowie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – zawsze to powtarzam! Bo sobie pospacerowałam… po Wilanowie:) odwiedzając – po raz pierwszy w życiu – Świątynię Opatrzności Bożej. 

Czasami wróciłabym na te moje Zawady, na moje ,,stare śmieci”. Na Bruzdową. Ech!

Rozmowa z deszczem

To, co było takie piękne – posypało się. Znowu pojawił się ten obcapiający zewsząd strach. Nagle. Nie spałam nocą. Znów. 

Deszcz. Pada. Wybija takt na szybie. Minorowy nastrój. Podążam do Pruszkowa. 

I znów była ta wiara w cud. I znów się popierdoliło (świadomie używam takiego określenia). Dlaczego ja jestem takim potulnym barankiem?

Homo Czytatus = Człowiek czytający

Szwendałam się dziś po ulicach 100lycy i rozmyślałam… nad czytelnictwem.

Jest w Warszawie kawiarnia, nazywa się Nabo (po duńsku ,,nabo” to ,,sąsiad”) na jej facebookowym profilu znalazłam kilka dni temu zdjęcie czytającego dziecka… i jakże trafnie opisane: ,,homo czytatus”. Sama się do ,,homo czytatusów” zaliczam (co stwierdzam nie bez dumy) i bardzo boleję nad tym, iż ów gatunek zanika (prawdopodobnie bezpowrotnie). W erze komputerów, tabletów i e – czytników coraz rzadziej sięgamy po dłuższe formy literackie – w szczególności po ich wersję papierową. Nie wyobrażam sobie życia bez… zapachu książek. Uwielbiam ten zapach. Sięgam po słowo pisane nie tylko po to, by cieszyć oko jego widokiem, ale też szukam sposobu na oderwanie się od rzeczywistości (tak, wiem, jestem marzycielką!). Ostatnio miałam tak zwariowany okres, że najczęściej – mając chwilę czasu – wybierałam to, przy czym mogłam się pośmiać, przy czym mogłam odpocząć. Mnie – historykowi zajmującemu się II wojną światową, Powstaniem Warszawskim, wojskowością – w związku z z zawodem często przychodzi przerabiać tak ciężkie lektury (w sensie literatury, jak również materiałów archiwalnych), że takie – jak ja to mawiam – ,,odmóżdżenie” stanowi podstawę podstaw, by nie oszaleć. Ostatnio sięgam głównie po literaturę polską, ale gdyby ktoś rodem z Filipin opublikował coś, co zostanie uznane za warte przeczytania, to chętnie bym się za to zabrała.

Płatki, szmatki i różyczki

W ramach festiwalu ,,Otwarte Ogrody” wysłuchałam dzisiaj koncertu piosenek Agnieszki Osieckiej. Przyznaję – przyniosły mi one dzisiaj u(spo)kojenie. Jako wielbicielka poetyckiego talentu A. O. – wsłuchiwałam się w te słowa… 

,,Wezmę Cię do łóżka, 

nie płacz już, głuptasie,

patrz: tu jest poduszka

i dla Ciebie jasiek.

Wybacz… że nago śpię.

Oprzyj się na płatkach,

szmatkach i różyczkach.

Tam, gdzie są sny moje

będzie i muzyczka.

Wybacz… że nago śpię.”

Nie było – bardzo żałuję! – piosenki, od której cała moja miłość do Osieckiej się zaczęła – mianowicie ,,Białych zeszytów”. Nie zostało też wspomniane, iż ,,to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć”. Ale i tak koncert był bardzo udany. A frekwencja była imponująca.

Teoretycznie powinnam spać. Ale praktycznie się… zaczytuję. Między innymi w Kierkegårdzie.