Wkroczyć w świat

Dziecko chowane pod kloszem. Wychuchane, wypieszczone. Marzy, by wkroczyć w świat dorosłych. Wyjeżdża na studia – najpierw do innego miasta, potem – poza granice swojego kraju. 

Nie jest mu łatwo. Powrót do normalności, do równowagi – jest trudny, długi, bolesny. Kończy się sukcesem. 
To wszystko – te doświadczenia – pozwala odkryć kawałek siebie. Zmienia człowieka, ale i… w jakiś sposób hartuje. Następuje podział życia na ,,przed wyjazdem” i ,,po wyjeździe”. 

Dzisiaj to dziecko jest już sobą. Ale zupełnie inną ,,sobą” niż kiedyś. Bardziej skupioną na sobie, twardszą psychicznie (chociaż nie jakąś supertwardą). Dojrzalszą. Spokojniejszą. Nie zamartwia się byle czym, jak to kiedyś bywało. Nie wpada w histerię z byle powodu – a przynajmniej stara się tego nie robić. Już wie, że nie może dawać sobą manipulować.

Dziecko odkryło. Odkryło siebie. I nie przestaje odkrywać.

by ocaliła Nas przed Nami!

Jeśli nas Matka Boska nie obroni –

to co się stanie z tym narodem?

Codzienne modły więc zanoszę do Niej,

by ocaliła nas przed głodem.


Przed głodem ust, którym zabrakło chleba,

przed głodem serc, 

w których nie mieszka miłość,

Przed głodem zemsty,

 której nam nie trzeba,

przed głodem władzy, co jest tylko siłą.


Jeśli nas Matka Boska nie obroni,

to co się stanie z Polakami?

Codzienne modły więc zanoszę do Niej,

by ocaliła nas przed… nami.


Nami, co toną, tonąc innych topią,

co marzą, innym odmawiając marzeń,

Co z głową w pętli jeszcze nogą kopią,

by ślad zostawić na kopniętej twarzy…


Jeśli nas Matka Boska nie obroni,

to co się stanie z Polakami?

Codzienne modły więc zanoszę do Niej,

by ocaliła nas przed nami…”


Dlaczego człowiek człowiekowi jest aż takim wilkiem??? Dlaczego my, Polacy, gdzieś zatraciliśmy a może nawet nigdy nie posiadaliśmy (chociaż w to akurat wątpię) trochę szacunku dla siebie nawzajem? Na tym blogu nigdy nie starałam się pisać o polityce (chociaż moje poglądy polityczne są znane bardzo wielu osobom). Mój stosunek do niektórych ugrupowań politycznych jest bardzo krytyczny, co nie znaczy, że od razu muszę obchodzić się z pogardą do ludzi te ugrupowania popierających.

Niestety, brak umiejętności dyskutowania ze sobą nawzajem, brak szacunku dla siebie nawzajem – to nie tylko sfera polityki, chociaż ta być może jest najbardziej jaskrawa. Ile razy widziałam dyskusje na tematy absolutnie przyziemne, takie, z którymi mamy do czynienia na co dzień – które kończyły się awanturą, inwektywami? Rozmowa na temat psa – na ten przykład – którego ktoś znalazł i przekazał schronisku? Albo wziął do siebie do domu, by pójść do weterynarza, celem znalezienia chipa? 

Ludzie, apeluję: trochę szacunku, zrozumienia i rozwagi. Czasem w złości powiemy jedno słowo za dużo… i wówczas naprawdę staniemy się sobie wrogami 😦

,,Sarsorogi”

Piosenkarka Sarsa i jej charakterystyczny fryz, który zyskał sobie miano ,,sarsorogów”. Ja bym sobie sama taki strzeliła, gdybym miała dłuższe włosy 🙂 🙂 swego czasu, jak niektórym wiadomo, nosiłam włosy prawie że do pasa, ale od kiedy ścięłam je siedem lat temu, pozostaję wierna krótkim fryzurom.

Wracam z pracy. Totalnie wykończona. Są dni w życiu człowieka, które… nie chciałby ów człowiek, żeby się zdarzyły. Echhh… cóż. Życie jest życiem, trzeba to życie przeżyć – a w ramach życia także tego typu dni.

Bo wszystko, co nas spotyka, jest po coś… 

Czułki ślimaka

Raz jeszcze wrócę do tematu implantów ślimakowych. W internecie pojawił się niedawno post (na jednym z blogów), który wywołał burzliwą dyskusję na fejsbukowym forum internetowym zrzeszającym osoby niesłyszące (jestem tegoż forum członkinią).

Otwarcie przyznaję się do tego, że nie słyszę. Implanty ślimakowe to w moim przypadku konieczność – przez dziesięć lat (między trzecim a trzynasty rokiem życia) zbyt wiele osiągnęłam w aparatach słuchowych (między innymi umiejętność całkiem poprawnego mówienia), by móc się poddać i to wszysto stracić, a utrata była niebezpiecznie bliska; doszło u mnie do tzw. ,,uwstecznienia mowy”. Mówiłam coraz mniej w ogóle, coraz mniej wyraźnie, ubożało moje słownictwo.

Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że podczas obydwu operacji pozbawiono mnie resztek słuchowych – czyli tych szczątków naturalnego słuchu, jakie jeszcze się mnie trzymały. Ja wiem, że implant słuchu nie przywróci – to tylko doskonalszy aparat. Jestem tak zwanym skrajnym wcześniakiem (zamartwica; 27 tydzień ciąży, 1040 gramów żywej wagi i CAŁY 1 punkt w skali Apgar), nie wykształcił się u mnie ,,ślimak”. Dźwięki wpadajace do moich uszu lądują w czarnej dziurze.

Jako się rzekło – implant to tylko aparat. Doskonalszy, ale też – droższy w eksploatacji (no, ale cóż: coś za coś). Bardzo zaawansowany technologicznie, ale bardzo drogi jako urządzenie. Już sam koszt zabiegu operacyjnego to około 100 tysięcy PLN (włączając koszta części zewnętrznej, znanej jako procesor mowy /ang. speech processor/) . Utrzymanie ich też do tanich nie należy. Mam dwa; do jednego każdorazowo wchodzą trzy baterie, które trzymają zazwyczaj trzy dni (w porywach do czterech). Wersja hurraoptymistyczna zakłada, że jeżeli wydasz stówę na zestaw sześćdziesięciu baterii (znowuż: zakładając, że kupujesz przez Internet, bo w sklepie wybulisz dużo ponad stówę), to na trzy tygodnie masz Święty Spokój.

Ból fizyczny? No jasne! Przecież to oczywiste, że jak Ci gmerają przy mózgu (bo przecież elektrody do czegoś trzeba przyczepić), to przyszywają, zaszywają et cætera, et cætera, et cætera. To jest operacja, to są szwy (gdy ciągną, wówczas wiem, że idzie na zmianę pogody). W moim przypadku jest jeszcze porażenie nerwu twarzowego (to nie jest tak, że ja się głupkowato uśmiecham, ja po prostu mam to niewielkie porażenie, niezależne ode mnie).

Pamiętam swoją radość, kiedy po wszczepie pierwszego implantu uczyłam się rozmawiać przez telefon. Dla nas – niesłyszących – ta umiejętność jest szalenie ważna! Wiele, pamiętajmy, zależy od modeli aparatów i telefonów, mogą być szumy, trzaski, zakłócenia. Stąd ja korzystam z głośnika. Mój telefon nie przepada za kooperacją z implantami. Niestety, ale vice versa. 

Ufff… ale się rozpisałam 🙂 a póki co – do napisania 🙂 uciekam do łóżka: wszak jutro nowy dzień!


Kawoszka – smakoszka

Należę, przypuszczam, do najzagorzalszych (a przynajmniej w moim pokoleniu) fanek kawy. Ten smak, ten zapach – to lubię, rzekłam, to lubię! A że tak się szczęśliwie złożyło, iż dziś wylądowałam na Żoliborzu… więc usiadłam na moment w kawiarni i delektuję się… kawą. Bo coś mi się przecież od życia należy po całym dniu siedzenia w bibliotece!

W bibliotece na Rakowieckiej. Przygotowywałam się na piątkowe zajęcia – i jeżeli powiem, że było łatwo, to okropnie skłamię.  Ogarniam angielski, ogarniam duński, ale włoskiego – za Chiny. A musiałam dzisiaj właśnie przejść bardzo przyspieszony kurs tego języka. Jak mi to wyszło – oceni mój wykładowca na piątkowych zajęciach.

Biblioteka…? Tak, bo dzisiaj miałam czas i możliwość do niej pojechać. Czasu mam ostatnio tak mało, że każdą wolną chwilę staram się poświęcić na nauczenie się czegoś, przygotowywanie się do czegoś. Przez cały tydzień jestem zajęta; teraz jeszcze częściej niż kiedyś uczę się po nocach. 

W każdą literę zaklnę moc!

Zmagań z pracą magisterską ciag dalszy. Mam ją ,,gruntownie przebudować„. A i cały czas jest to nieszczęsne ,,ale”… no właśnie.

Tym ,,ale” jest moja cudowna kwiecistość języka. Ja piszę bardzo literacko. Przypuszczam, że wyszłoby to czarno na białym, gdyby przejrzeć moje wpisy tutaj. Mam lekkie pióro, przyznaję, lubię pisać – tyle tylko, że kompletnie nie potrafię utrzymać się w ryzach pracy naukowej. Ech. 
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego mojego mankamentu. Nie potrafię go zwalczyć. Mimo iż próbuję. Wychodzę z założenia, że 

…w każdą literę zaklnę moc!

A może… jest na to sposób? Może przestanę pisać, bloga, pamiętniki, odłożę zupełnie na bok literaturę piękną i skupię się na prozie życia, a wtedy mój język też sie zmieni? Przestanie być kwiecisty, zmieni się na suchy i rzeczowy? Całkiem możliwe, że to jest jakieś rozwiązanie.

 

Nie pytaj mnie o jutro

…to za tysiąc lat.
Kiedyś miałam marzenia. Dzisiaj – już nie mam marzeń. Robię jakieś plany – i powoli staram się wdrażać je w życie. Nie lubię pytań o studia i o wszystko, co jest z nimi związane. Kiedyś… no właśnie: ,,kiedyś”…. kiedyś marzyłam o doktoracie. Marzyłam. Czy dzisiaj, teraz, obecnie – chcę kontynuować karierę naukową??? Dobre pytanie. Powiem więcej: bardzo dobre pytanie.

To ,,jutro” nastąpi. Nastąpi, bo musi nastąpić. 

„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne. Każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.”

Tym zdaniem zaczyna się jedna z moich ukochanych książek; ta, do której znów wróciłam i czytam ją teraz. Klasyka. ,,Anna Karenina” Tołstoja. W ostatnie wakacje przed maturą przeczytałam ją po raz pierwszy: celem ,,odchwaszczenia” języka ,,zachwaszczonego” przez literaturę naukową sensu stricto – przez książki dotyczące tego okresu historycznego, którym się zajmuję. Pokochałam Tołstoja, aczkolwiek Dostojewskim też nie wzgardzę. Najwięcej trudności sprawiał mi Czechow, co nie znaczy, że przez niego nie przebrnęłam. 

Przede mną pracowita noc – bardzo naukowa. A wcześniej – wizyta w 100licy. Idę się ślicznić!

Enjoy!


Średnik

Symbole. Znaczenie.

Średnik. Nie przecinek, ale i nie kropka. Myślałam nad nim. Coś się kończy, ale – coś innego się zaczyna. Jest jakaś ciągłość. 

Tak było i ze mną. Było ciężko. Ale się nie poddałam – i mówię o tym otwarcie. Powoli, bo powoli, ale… 

Dzisiaj byłam u specjalistki. Ten sukces jest naszym wspólnym. 

Bo ze mną było tak jak w piosence:
„Ech, złudzenia

jak na skrzydłach

 prosto w jutro niosły.

Chcieliśmy za wszelką cenę

wkroczyć w świat dorosłych.

Dzisiaj tylko sny zostały…

ale kto je kupi?

Jak przysłowia się sprawdzają:

młody to i głupi…”
Ja wiem – ja trochę nie pasuję do otaczającego mnie świata. Pięknoduchom, wrażliwcom – łatwo nie jest. Byłam zbyt ufna. Nadwrażliwa. Złudzenia… marzenia poniosły mnie na skrzydłach aż za daleko.

Z drugiej strony – teraz wiem, że wszystko jest po coś… wszelkie doświadczenia. Bo przecież… 
,,(…)

A gdy się zbudzę, westchnę: cóż…

to wszystko było chyba… zamiast.

(…)”


To bardzo trudna, długa i bolesna lekcja. Lecz nawet ona była po coś.

Po to, bym to wszystko, o czym wyżej piszę – zrozumiała.

A takie coś znalazłam w necie:



Czerwony atrament

Bliska mi osoba miała kiedyś – jak to ona nazwała – wizję. Błagała mnie, bym nie używała pióra z czerwonym atramentem, czerwonych długopisów et cætera. Korzystanie z nich – miało zwiastować nieszczęście. 

Zapomniałam o tej prośbie, przyznaję. Dopiero ostatnie doświadczenia – zetknięcie się z wyjątkowo nieżyczliwą osobą – sprawiły, że temat tej rozmowy powrócił. Mówi się, że mądry Polak po szkodzie. Czy ja wierzę w przesądy – nie mnie to oceniać. Ale coś w tym wszystkim chyba jednak jest. 

Dzisiaj jest mi po prostu – po ludzku – przykro.