Czasem brakuje słów

,,Lubię wracać tam, gdzie byłem już – pod ten balkon pełen pnących róż”. Wojciech Młynarski i Zbigniew Wodecki… dlaczego teraz odchodzą najlepsi? Właśnie teraz, gdy na tym zwariowanym świecie tak bardzo takich ludzi brakuje – ludzi z wiedzą, klasą, poczuciem humoru…? Nie ma słów na to, jak będzie ich brakować. Brakuje takich słów… a może takie słowa nawet nie istnieją. 

Lubię wracać tam, gdzie byłam. Ale w taki dzień jak dziś nawet nie wiem, czy powrót w lubiane miejsca mi cokolwiek pomoże.

Taki aniołek u mnie wisi. Aniołek na radość. Oby zadziałał i oby jutro było lepiej.

Jeg prøver at forstå

Kontynuuję naukę duńskiego – wiem, może to i nudne, że na okrągło piszę o tym cudownym języku… dla mnie cudownym; znam osoby, które słysząc, że się go uczę, patrzyły na mnie jak na UFO. 

Uparłam się, że duński opanuję, nawet, jeśli miałyby to być podstawy podstaw. Uczę się już ponad rok i wprawdzie nie odważę się mówić (jeszcze), ale czasami coś czytam 🙂 jeg prøver at forstå migselv… próbuję zrozumieć samą siebie 🙂 

Próbuję, bo dla mnie to też lekcja takiej… samodyscypliny. Uczęszczałam na kurs (i możliwe, że w przyszłości też będę uczęszczać), ale w dużej mierze jestem (i chyba pozostanę) samoukiem. Pisałam już o moich ,,lingwistycznych” przygodach. Nie chciałabym zostać ogłoszona samochwałą, ale myślę, że przynajmniej w kwestii języków udało mi się cosik osiągnąć – całkiem sporo jak na kogoś, kto nie słyszy. 

A ja się wypowiem

Wiem, że być może narażę się krzywe spojrzenia, ostracyzm i tak dalej. Ale zaryzykuję i się wypowiem… w tak delikatnym temacie jak uroczystość Pierwszej Komunii. Do tych przemyśleń skłoniła mnie niedawna wizyta w restauracji, w której akurat trwał pokomunijny obiad. A i ciągle mamy maj (czyli miesiąc obfitujący w rzeczone uroczystości).

Aż przykro patrzeć na coś, co zatraciło gdzieś swój pierwotny charakter 😦 Dla mnie osobiście Komunia Święta jest sakramentem. Nie wstydzę się przyznać: jestem wierząca. Tymczasem to, co widzę, to bardzo często jest autentyczny festiwal przepychu, prześcigania się w kupowaniu im droższych prezentów, tym lepiej. Czasami również – żenujące rozmowy, kto ma tańszą a kto droższą sukienkę komunijną (to akurat wiem z opowiadań niektorych rodziców, bo to w ich gronach takie rozmowy się toczą; sama dzieci nie mam) – i tutaj głęboki ukłon w stronę Proboszcza parafii, w której ja przyjmowałam ten Sakrament: ów Proboszcz zdecydował, że chłopcy wystąpią w jednakowych albach, a dziewczęta będą mieć identyczne sukienki.  Prezenty – jeszcze kilkanaście lat temu (żeby nie użyć oklepanego stwierdzenia ,,za moich czasów”, którego zresztą nie lubię – kojarzy mi się z takimi… marudami) jak się dostało rower (i stówę w banknocie), to się nieomal skakało do góry z radości (aczkolwiek w moim przypadku niepodzielnie królowała biżuteria – możliwe, iż walnie przyczyniła się do tego, jak straszną jestem dziś sroką). Dzisiaj, jeśli ośmio – czy dziewięciolatek dostaje bardzo drogi sprzęt elektroniczny (iPad, iPhone et cætera) to jest wielce prawdopodobne, że to właśnie – a nic innego, tańszego itepe – go usatysfakcjonuje. I jeśli zaprosimy mnóstwo gości, z czego 3/4 dzieciak przyjmujący Komunię nigdy w życiu na oczy nie widział, to tych prezentów (w ogóle) będzie więcej, tralalalala….

No i tak. Festiwal. Kasa. Prezenty. Króluje zasada ,,zastaw się a postaw się”. Pytanie: po co? Po to, by zgubić gdzieś radość z przyjęcia Sakramentu i wprawić dziecko w zakłopotanie (bo nagle rzuci się nań trzydzieści nieznanych wcześniej ciotek)? Chyba nie o to ma chodzić…

Tam pojadę, gdzie pada wiecznie :)

Burzowo i deszczowo, a u mnie wiosna w sercu. Dosłownie. Bo jest… dobrze. Po prostu dobrze.

Z okien SKM – ki oglądam deszczową Warszawę. (A niechże tylko ta pogoda się poprawi.) Chciałoby się gdzieś wyjechać – najchętniej na działkę. Chociaż tam chyba częściej pada niż w stolicy. Nie pada może wiecznie (jak sugerowałby to tytuł /po prostu dzisiaj cały dzień nucę tę piosenkę!/), ale… tak, tak, chyba częściej! 

Dziś wieczorem kolejny post. Bo muszę z siebie coś wyrzucić…

Jak dobrze być poetą

Między przesłuchiwaniem jednej i drugiej piosenki Agnieszki Osieckiej, między czytaniem jednej i drugiej książki (porzuciłam ckliwe romansidła na rzecz biografii) – zasiadłam do komputera, by spróbować coś napisać, czegoś poszukać (pod kątem moich uczelnianych zajęć) – i natrafiłam na takie cudo:

 

poezja śpiewana

 

Jeszcze do niedawna ja też pisywałam rozmaite wiersze (z naciskiem na limeryki), jak i opowiadania. Poezją śpiewaną tych wierszy nie nazwę, ale dzięki temu, że sama zaczęłam pisać – rzeczona poezja stała się mi bliższa. Ewa Demarczyk, Edyta Geppert – to te panie, których wykonań słucham chyba zdecydowanie najczęściej.  Czytelnicy bloga zdążyli się już – jak przypuszczam – zorientować, których ich piosenek słucham najczęściej. Z autorów to są – Czapińska, Osiecka, Kofta. Czasami tak sobie myślę, że w przyszłości pojadę sobie w dalekie Bieszczady – i poświęcę pisarstwu. Tak poezji, jak prozie 🙂 a o tym, że dobrze jest być poetą, przekonywał Andrzej Bursa:

…bo dobrze jest poecie
bo u poety nowy sweter
zamszowe buty piesek seter
i dobrze żyć na świecie.

A, i w tych Bieszczadach odpocznę od zgiełku miasta. I będę mieć – niczym w wierszu Czapińskiej – spokój. Święty spokój!

aosiecka

 

Zakazany taniec (najlepiej smakuje)

Obydwa poprzednie filmy Katarzyny Rosłaniec zostały przeze mnie obejrzane (tak ,,Galerianki”, jak ,,Bejbi blues”), tak więc po najnowszym obrazie tej reżyserki nie spodziewałam się absolutnie niczego, co nie byłoby skandalizujące. Przyznaję jednak, że aż takiego hardkoru, jaki przyszło mi obejrzeć wczoraj – nie spodziewałam się w najgorszych snach.

,,Sex, drugs & instagram” – wszystko się zgadza, aczkolwiek w miejsce instagrama ja osobiście wstawiłabym nieśmiertelnego rock&rolla. Dużo pieprznych scen, jeszcze więcej wulgaryzmów, narkotyki, fajki, alkohol – w filmie zawarto wszystkie te rzeczy. I to jest podobno obraz pokolenia obecnych dwudziestolatków. Ja się do tego pokolenia wprawdzie zaliczam, ale w nawet nie przypuszczałam, że ono jest – przez autorów filmu przynajmniej – odbierane jako upadłe na samo dno. Jejku, każde pokolenie ma jakieś swoje odpały i przypały; to wszystko, co pokazuje film nie jest nowe. Jest takie powiedzenie: ,,zakazany owoc najlepiej smakuje”. Każda z wymienionych rzeczy jest z reguły wpajana nam jako przysłowiowy zakazany owoc. Nietrudno się domyślić, że aż nęci, żeby tego spróbować. 

Życie głównej bohaterki – to rodzaj tańca. (I to – jak rozumiem – miała symbolizować pierwsza scena, kiedy ta dziewczyna tańczy ze swoją matką i siostrą do piosenki Haliny Frąckowiak ,,Papierowy księżyc”.) Ale takiego zakazanego, narkotycznego, balansującego na granicy dobrego smaku (film niekiedy był aż obsceniczny). Takiego, który chyba najlepiej jej smakuje.

Zielone niebo


Piękne słońce dzisiaj świeciło na Śląsku. I takie piękne niebo było. Mam nadzieję, że zawitam kiedyś do Tarnowskich Gór i Bytomia w przyjemniejszych okolicznościach niż te dzisiejsze… Przejeżdżając przez Częstochowę, przypomniałam sobie, iż Kalina Jędrusik była częstochowianką rodowitą. Ponieważ lubię również twórczość Agnieszki Osieckiej, łącząc A. O. i K. J. , jak mawia mój wykładowca, ,,zapodaję bita”. ,,Bita” w wykonaniu Kaliny do słów Agnieszki.

Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia

I’m gonna make him an offer he can’t refuse.

Znowu sięgnęłam po ukochaną książkę (najukochańszą z ukochanych zdecydowanie; pod względem mojego do niej zamiłowania wyprzedzającą nawet ,,Annę Kareninę”). Pozazdrościłam koleżance ze studiów, która wczoraj zamieściła na swoim Instagramie zdjęcie okładki powieści Puzo. 

A zaczęło się od walca…

W pewien czerwcowy dzień 2012 roku usłyszałam tę melodię po raz pierwszy, wykonywaną na saksofonie. Okoliczności były smutne. Wykonanie – przepiękne. Książkę znalazłam, przeczytałam, pokochałam. Obejrzałam filmy. Żadna z dalszych części mnie już nie zachwyciła, pierwsza jest świetna. Tak książka, jak i film. 

„Friendship is everything. Friendship is more than talent. It is more than the government. It is almost the equal of family”

Próba oczyszczenia II


Ile mam grzechów, któż to wie? A do liczenia nie mam głowy

Przećwiczyłeś mnie, Panie, w zeszłym roku strasznie. Nie mam do Ciebie o to żalu i nauczyłam się żyć z pełną świadomością wszystkiego, co się wydarzyło. Ale… czasem się nadal pojawia ten paraliżujący lęk z którym sobie totalnie nie radzę.

Wszystkie darujesz mi i tak – nie jesteś przecież drobiazgowy

Dużo pracuję. Dużo się uczę. Wprawdzie nauka też mi idzie ostatnio z trudnościami. Na nadmiar wolnego czasu nie narzekam, więc generalnie można powiedzieć, że się przynajmniej w tym temacie ogarnęłam. Ja wiem, ja popełniłam masę błędów – i teraz próbuję je jakoś połatać, posklejać, pozalepiać. Czasem bardziej udolnie, czasem mniej.

Dlaczego mnie do raju bram prowadzisz drogą taką krętą?

Krętą, to prawda, ale może nie tak całkiem bezsensowną. Te zeszłoroczne wyboje i przeboje z życiem mnie dużo nauczyły. Ja już nie pytam, dlaczego. Pytać o to – jest bez sensu. Zdałam się po prostu na życie… którego nikt za mnie przecież nie przeżyje.

I czemu wciąż doświadczasz tak, jak gdybyś chciał uczynić świętą?

Świętą? Czy ja wiem? Do świętości trochę mi daleko. Niemniej jednak często Cię o to pytałam. W chwilach, gdy wszystko się paprało. W tych najgorszych momentach, kiedy wymiękłam zupełnie i potrzebowałam pomocy specjalistów.

Ja się nie skarżę na swój los, nie proszę więcej niż dać możesz

Powyższe słowa stały się niejako moim życiowym credo. Teraz już wiem, że nie ma po co opowiadać o swoich planach. Nikomu, a Tobie zwłaszcza, bo tylko będziesz miał ubaw.

I ciągle mam nadzieję, że… że chyba wiesz, co robisz, Boże

I na wszystko już masz plan, prawda?

To życie minie jak zły sen, jak tragifarsa, komediodramat

Wszystko się kiedyś skończy. Całe to bytowanie na ziemskim padole. Póki co, wiem jedno: w moim życiu nastąpił bardzo wyraźny podział. Na okres ,,przed’’ i na okres ,,po’’. I faktycznie to, co przeżyłam rok temu – teraz jest dla mnie – z perspektywy czasu – niczym sen. Ze swoimi wzlotami, upadkami, śmiechem, płaczem, słowem: wszystkim. ,,Tragifarsa”? ,,Komediodramat”? Do jakiej kategorii ja to wszystko zakwalifikowałam, pozostanie moją słodką tajemnicą.

A gdy się zbudzę, westchnę: „Cóż… to wszystko było chyba… zamiast”

I znowuż: coś zamiast czegoś. Gdyby nie to wszystko, o czym piszę, możliwe, że nie zaznałabym wielu rzeczy, nie poznałabym wielu osób. W tym miejscu chciałabym podziękować tym osobom, które mnie wspierały. Czasem ciepłym słowem, a kiedy trzeba było – porządnym opieprzeniem. Tak pierwszy ze sposobów, jak i drugi z nich – powoli sprowadzały mnie na właściwą drogę.

Lecz, póki co, w zamęcie trwam, liczę na palcach lata szare

Zamęt jest. Teraz. Ale w znaczeniu pozytywnym. Smakuję życia. Powoli, bo powoli (ale zawsze!) finiszuję te moje studia. Jestem sama, ale nie samotna. Zajęć mam dużo, także się nie nudzę. I już nie łażą mi po głowie żadne dziwaczne myśli, których było przecież pełno.

I tylko czasem przemknie myśl: ,,Przecież nie jestem tu za karę”

Za karę to może i jestem, a cholera wie… Nie, no żartuję. Bo przecież po coś mnie tu na Ziemię te ćwierć wieku temu przysłałeś.

Dziś czuję się jak mrówka, gdy czyjś but tratuje jej mrowisko

Się tak czułam. Było sobie mrowisko, było, było i nagle – klops – zostało zniszczone. Całkowicie. Zrównane z ziemią. Długo je odbudowywałam. Bardzo długo.

Czemu mi dałeś wiarę w cud, a potem odebrałeś wszystko?

To miał być naprawdę cud. Cudowny, niepowtarzalny okres. A jak to się wszystko potoczyło… wiesz.

Nie chcę się skarżyć na swój los, choć wiem, jak będzie jutro rano

I z uśmiechem staram się wejść w każdy nowy dzień. I patrzeć optymistycznie.

Tyle powiedzieć chciałam Ci zamiast… pacierza na dobranoc

Jak wyżej. Nic dodać, nic ująć.