Mem wyszperany głęboko w otchłani łorld – łajd – łebu…
Ale jest o mnie. To ja w dzisiejszych czasach.

Mem wyszperany głęboko w otchłani łorld – łajd – łebu…
Ale jest o mnie. To ja w dzisiejszych czasach.
Wyszłam dziś na spacer – wzdłuż otwartego już lasu – by pobyć ze swoimi myślami. Cały Boży dzień spędziłam przed komputerem, przy pracy. Więc to chyba zrozumiałe, że chciałam się dotlenić.
I taka mnie naszła refleksja, że takie chwile, jak te będące obecnie – nie pozostaną bez wpływu na to, jakimi my będziemy ludźmi. I nie mówię w tym momencie o kwestii ekonomicznej, na przykład. Może nauczymy się bardziej doceniać to, co mamy? Może przystopujemy trochę w tej (od)wiecznej gonitwie, której ulegamy? Może trochę się uspokoimy?
Stanisław Soyka „Uciekaj moje serce”
„Zaparzyłem herbatę w mym pokoju nad światem…”
(R. Kasprzycki „Niebo do wynajęcia”)
Kiedyś – w sumie jeszcze nie tak dawno – ludzie wręczali sobie nawzajem bombonierki albo kwiaty. Obecnie prezentem niemalże idealnym okazuje się być gustowna maseczka. Obyś żył w ciekawych czasach… Obyś. Bo już po kilku dniach siedzenia w domu dostajesz kota. Jasne, masz pracę, ale nie samą pracą człowiek żyje. Dobrze, że wreszcie otworzono parki i lasy. Przynajmniej na spacer można wyjść. Nawet jeśli to będzie krótki spacer. Zawsze nogi wtedy rozprostujesz.
Wsunęłoby się litery swoje cztery pod kocyczek i przycupnęło na sofie. Wystawiłoby się (za dnia) twarz do słońca (choć ono za oknem). Poczytałoby się…
Właśnie. Na tym polega Klątwa Koca i Kanapy. Pracujesz, pracujesz, pracujesz i nagle patrzysz na kanapę. I zaczyna Ci się chcieć spać. Serio. Choć ja osobiście lubię pracować w nocy, kiedy nikt i nic mnie nie rozprasza. Tak jest i teraz, tu, w tym momencie. Pracuję. A ze słuchawek leci głos Barbary Wrońskiej.
Albo i będzie.
Mój.
Z social mediami.
Albo – po polsku – z mediami społecznościowymi.
Sorry.
Musiałam.
Dziwne te Święta. Strasznie dziwne. Połamany łokieć (nie mój), połamany nadgarstek (też nie mój) plus zakrzepica w pewnym momencie też się raczyła pojawić (wszystko u jednej i tej samej osoby). A teraz skoki ciśnienia (też nie u mnie, a jeszcze u kogo innego). Życie ma delikatność kowadła, bo wirus z koroną to się nadal po świecie pałęta.
Więc ja, coby nie sfiksować, coby humor sobie poprawić – pomalowałam paznokcie na walący po oczach róż. I lecę robić sobie kawę.
Bardzo lubię warszawski Mariensztat. Nie przyszło mi – jak dotąd – na nim mieszkać i tego nie planuję (przynajmniej w najbliższej przyszłości). Chociaż ostatniej nocy śniło mi się, że tam zamieszkałam. W takim małym mieszkanku – jak moje obecne…
Strasznie dziwne idą Święta – nie dość, że cały świat walczy z wirusem z koroną, to jeszcze Mecenas S. połamał nam się był, biedaczysko, srodze (więc, drodzy Czytelnicy, dajcie sobie spokój z zadawaniem się z drabinami, jak wysokie te drabiny by nie były).
Irena Santor „Małe mieszkanko na Mariensztacie”
Masło orzechowe – dobry polepszacz nastroju w tym dziwnym czasie. Obok książki (najnowsza senior associate Joanna Chyłka), niezłego filmu (lecące w tym momencie w TV „Dziewiąte wrota” Polańskiego) i muzyki, którą lubię („Shape of my heart” Stinga). I świeczki – zapalonej, bo lubię taki klimat.
Mi to pomaga.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.