Kiedy 30 – ego kwietnia 1994 roku odziana w białą sukienkę Edyta G. przekonywała w Dublinie, że nie była Ewą i – co więcej – nie skradła nieba, byłam pacholęciem dwuletnim (no, okej, niespełna, bo do pełnych dwóch lat jeszcze trochę mi brakowało). Dzisiaj – po ponad dwudziestu latach, gdy moje koleżanki to są już matki, mężatki itepe itede, a moja rodzicielka wypytuje, kiedy będzie niańczyć wnuczkę (koniecznie wnuczkę; dwoma wnukami bowiem hojnie obdarzyli ją mój brat i jego urocza małżonka) imieniem Leokadia (koniecznie Leokadia; wszak to piękne imię nosiła rodzicielka rodzicielki – moja osobista babka, którą ledwie poznałam, a właściwie nie znałam… przynajmniej nie znałam jej jako osoby zdrowej) – ja z uporem maniaczki pozostaję singielką. (Nie, kurna, singlem, nie znoszę używania określenia ,,singiel’’ w stosunku do kobiet; przecież nie jesteśmy facetami!) Możliwe, że wiele osób z mojego otoczenia – patrząc na mnie – spytałoby krótko, acz treściwie: WTF? . Ja – jak niektórzy wiedzą – lubię sobie czasem pomarzyć…. ale generalnie to mi do poszukiwania faceta niespieszno.
Rzecz pierwsza. Jestem introwertyczką, kimś zamkniętym w sobie, bardzo nieufnym. I wiem skądinąd, że za sprawą powyższych moich cech wiele osób ma mnie za osobę aspołeczną, a niekiedy wręcz niegrzeczną (to drugie wynika akurat z faktu, że jak mam zły humor, to bez noża sugeruję się nie zbliżać, bo jak ktoś naruszy wówczas moje osobiste terytorium – zostanie dotkliwie pokąsany). Aspołeczna nie jestem, ale – znowu: nie jestem taka jak moi rodzice, czyli nie jestem bratem – łatą, nie bratam się, zachowuję dystans. ,,Sztywna”? Tak, mnóstwo razy słyszałam, że jestem sztywna. Znowuż – jedno wynika z drugiego. To, co wydaje się być ,,sztywnością’’ jest po prostu nieufnością; ja – introwertyczka potrzebuję więcej czasu, by komuś zaufać. Wolę mieć kilkoro bliższych znajomych – staram się nie szafować słowem ,,przyjaciel’’ – i z nimi mieć kontakt – niż pół tuzina ,,najlepszych przyjaciółek’’, które nawzajem obrabiają sobie d*** za plecami.
Po wtóre – jakkolwiek lubię sobie posłuchać – od czasu do czasu – piosenki pod znamiennym tytułem ,,Takiego chłopaka’’, w której padają słowa
Daj chłopaka,
tak, chcę wariata –
chcę pijaka,
tak, daj siłacza –
daj brzydala,
tak, daj Polaka
nie uważam się za desperatkę. Nie mam konta na eDarling, sympatia.pl i ich pokroju portalach w sieci. Weszłam kiedyś – w ramach surfowania w odmętach Facebooka (a tu akurat bywam aktywna) – na jakieś forum internetowe właśnie dla osób poszukujących drugiej połówki – ale tylko i wyłącznie po to, żeby sobie obejrzeć selfie, jakie ci ludzie sobie cykają ze złudną nadzieją na to, że ilość ,,lajków’’ będzie wyznacznikiem ich popularności i tego, jak podobają się innym (fizycznie, rzecz jasna). Rozwaliły mnie nie tylko zdjęcia, ale również komentarze – zostało tam zawarte wszystko (a szczegóły takie, że aż boję się je upubliczniać). Po pozach niektórych pań widać było, iż gotowe są wskoczyć do łóżka pierwszemu lepszemu. Machnęłam więc ręką na to forum, twierdząc (z politowaniem): ,,Jedno drugie wydupczy i będą kwita!”. A ja nie zamierzam zniżać się do poziomu jego użytkowników – płci obydwu, z naciskiem na tę ładniejszą.
Jak do tej pory nie skradłam nieba nikomu. A nawet jeżeli skradłam – to, niestety, egzemplarzom o których pani Katarzyna Klich głosiła swego czasu, iż zamieni ich na lepszy model.
Nie mam do Ciebie sentymentu –
to pewne, że już nie będę mieć.
Robisz za dużo tu zamętu,
a nie wynika z tego żadna dobra rzecz.
Nie pozostawiasz mi wyboru:
na lepszy model zmienię Cię.
Nie potrzebuję w domu złomu,
dłużej nie!
Dobra, nie jestem Ewą, nieba nie skradłam, ale – na ten zbliżający się rok – życzę sobie znaleźć kogoś naprawdę sensownego. Kogoś, kto nawet nie będzie próbował mnie zmieniać (tym bardziej nie na siłę). Kogoś, kogo nie będę musiała uświadamiać, iż:
Nie jestem mości panienką,
co lubi czyścić okienko.
Co ścieli i mości łóżeczko,
nie będę Twoją laleczką!
Kogoś, kto mnie zaakceptuje z całym dobrodziejstwem inwentarza – rudymi włosami, kilkoma kilogramami za dużo, tatuażami, dziurami po kolczykach nie tylko w uszach, a wreszcie – i to jest chyba najtrudniejsze – z jęzorem. Niewyparzonym (wstyd się przyznać, klnę jak szewc z najdalszych krańców Targówka i raczej brak widoków na to, by cokolwiek się miało w tej materii zmienić; najczęściej jest tak, że ja sobie, jęzor sobie). Choć – jak pisałam – nie jestem zdesperowana, jednak czasem myślę, że fajnie byłoby mieć się do kogo przytulić. Może i ja stanę się taką Ewą? Może i ja skradnę komuś niebo…? Na wszystko, myślę, przyjdzie czas!
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.