Po raz ostatni :(

‚A ja gonię, a ja gonię

swe marzenia.

Szczęścia szukam, 

gdzie kaczeńce 

i gdzie wrzos…’

Kaczeńców i wrzosu wprawdzie w Kobenhavn nie udało mi się spotkać… ale przeżyłam – mimo wzlotów i upadków, mimo wylewanych czasem łez i złego humoru – cudowne pięć miesięcy.

Zawarte znajomości.

Poznanie miasta.

Szkolenie języków.

Wilno – dotychczas ukochane – ustąpiło pierwszeństwa Kopenhadze.

Do widzenia, moja piękna Kobenhavn…

Dogoniłam – choć w jakimś stopniu – swe marzenia.

 

Bo…

‚Trzeba gonić, trzeba gonić 

swe marzenia.

A nie czekać, 

ile trosk przyniesie los.’

Kobenhavn po zmroku

Kopenhaga jest miastem wprawdzie uznawanym za jedno z najbezpieczniejszych miast przynajmniej Europy, jeśli nie świata, niemniej jednak sugeruję przeczytać tego posta – zwłaszcza kobietom – będącym – jak ja – tutaj same.

1. Natrętni bezdomni – niestety, bezdomnych ci tu od cholery i nieraz już o tym pisałam. Szczególnie w takich rejonach jak Stroget czy dworzec główny. Niektórzy bywają potwornie namolni. Nieraz takiego spławiałam w samym centrum miasta, aczkolwiek taka sytuacja, kiedy już naprawdę chciałam brać nogi za pas i wiać gdzie pieprz rośnie, miała miejsce idealnie pod stacją Oresund, czyli już na Amager, blisko mojej ulicy Krimsvej. Było to w jeden z późnolutowych względnie wczesnomarcowych wieczorów – wracałam z centrum, podszedł do taki jeden menel i zacząć do mnie gadać. Wolałam zwiewać niż wdawać się w dyskusję.

2. Wybór trasy spaceru – zasadniczo większość ulic jest nieźle oświetlona, ale mimo wszystko, wiedząc, że będę wracać późno, wybierałam dłuższą, ale lepiej oświetloną i właściwie zawsze pełną ludzi Amagerbrogade niż trasę Sundholmsvej – Englandsvej – krótszą, ale zazwyczaj o późniejszych godzinach – pustawą.

UWAGA: na Sundholmsvej (a więc bardzo blisko mojej uczelni) mieści się – że tak powiem – ‚pośredniak’, czyli Job Center. Przed owym ‚pośredniakiem’ zazwyczaj przesiaduje takie towarzystwo, że daj Panie Boże. Cuchnie na sto kilometrów i bywa, że jego upierdliwość jest po prostu nieziemska. Tym usilniej sugeruję omijać Sundholmsvej po zmroku!

3. Norrebro – ja osobiście polubiłam tę dzielnicę, ale należy pamiętać, że jest to dzielnica bardzo multi – kulti. Sławetny półgodzinny powrót z Mentor – Mentees Orientation Dinner (który opisywałam w jednym z postów niniejszego bloga – Mentor – Mentees Orientation Dinner 🙂 ) zaliczyłam właśnie na Norrebro i – jakkolwiek nigdy nie należałam do osób przesadnie odważnych – dziś dochodzę do wniosku, że wykazałam się dużą odwagą.

4. Christiania – ja wiem, że jest bardzo popularna wśród turystów, ale od czasu do czasu dochodzi na niej do zamieszek, przy czym ostatnie miały miejsce jakiś tydzień temu – na Christianię co i rusz sunęły radiowozy, widywałam też całe kolumny aut oddziałów prewencji. Już za dnia jest tam… hmmm… specyficznie. Wieczorem nigdy w życiu bym tam nie poszła.

Proponuję zapamiętać powyższe – być może unikniemy nieprzyjemnych sytuacji.

 

 

Ta ostatnia niedziela. Piknik :)

‚Ta ostatnia niedziela.

Dzisiaj się rozstaniemy…’

Zaczęłam wielkie pakowanie mojego ubogiego studenckiego dobytku. Ale nie to jest najważniejsze… Najważniejsze jest to, że dziś pożegnałam się z Sarą i Mette – moimi dwiema cudownymi mentorkami ❤ Urządziłyśmy sobie piknik w Ogrodach Królewskich (przylegających do pałacu Rosenborg) – których duńska nazwa brzmi Kongens Have.

Nie mogłyśmy się nagadać! Gadałyśmy o wszystkim, dosłownie o wszystkim ❤ było cudownie!

20160626_164151

Kongens Have jest piękny. Drzewa przypominały mi trochę berlińską Unter den Linden 🙂

20160626_145601

Tak wyglądały nasze wiktuały 🙂

20160626_151316

A tu kilka zdjęć z Kongens Have.

I trochę zdjęć już z powrotu na Ama.

Dobra, teraz zabieram się za dalsze pakowanie.

Będę tęsknić ❤

Copenhagen, I will miss You! ❤

Ny Carlsberg Vej i browar Carlsberga

20160625_160215

Zjadłszy w Kosta Kaffe na Amagerbrogade ciasto marchewkowe (uznawane za najlepsze w mojej cudnej Kobenhavn), stwierdziłam, że pojadę do browaru Carlsberga, żeby zobaczyć, przynajmniej, gdzie to jest. Więc ruszyłam w stronę Vesterbro.

Z Vesterbrogade skręciłam na Enghavevej i – już z daleka – rzucił mi się w oczy taki oto napis.

20160625_161923

20160625_164431

Pozory mylą – to nie jest browar. Jeszcze…

Minąwszy Enghave Plads i takie oto ładne budynki…

…dojechałam na Ny Carlsberg Vej.

20160625_163105

I z daleka zobaczyłam imperium Carlsberga. Było dość ciemno, a ja robiłam zdjęcia tabletem i nic lepszego ponad to, co znajduje się poniżej, nie udało mi się zrobić.

Stwierdziwszy: ‚Dobra, byłam, widziałam!’, ruszyłam niezawodnym Myszorem w drogę powrotną.

Kościół na powyższych zdjęciach to Christ Church.

Hiciory na dziś:

20160625_165820

(W Danii wszystko jest królewskie. Łącznie z piwem.)

20160625_162316

(Moja ulubiona ostatnio reklama: Słońce, lato i duńska śmietana ❤ )

A teraz słucham poniższej piosenki. Wybitnie dla dzieci – jak na przykład moja ulubiona Laleczka z saskiej porcelany – ale ja ją naprawdę polubiłam. Może dlatego, że ciągle czuję się trochę dzieckiem…

Den lille Ole med paraplyen
ham kender alle småfolk i byen
hver lille pige, hver lille dreng
han gjenner skælmsk i sin lille seng.

Dog vil han først paraplyen brede
og uskylds hygge om lejet sprede
så vil i drømme den lille fyr
fortælle dejlige eventyr.

Han kan fortælle om stjerner klare,
om himlens hellige engleskare
og om den yndige, milde fe,
som alle børn vil så gerne se.

Og har om dagen de artig været
og kærligt fader og moder æret,
da kan så glade til sengs de gå
og drømme sødt om Guds engle små.

 

 

Ale to już było…

Ojej, to już we wtorek opuszczam moją piękną Kobenhavn??!! Dziś sobie to uświadomiłam… Bolesna to świadomość.

Bywało, że beczałam do poduszki. Bywało, że ryczałam rodzicom na skajpie, że chcę do domu. Bywało, że chciałam rzucać wszystko, pakować manatki i… zaliczać coming back do Podkowy. Ale – czuję, że będę za Kobenhavn tęsknić ❤ Czuję? Ja już tęsknię.

‚Czasem trafił się wielki raut

albo feta proletariatu. 

Czasem podróż w najlepszym z aut,

częściej szare drogi powiatu.

Ale to już było

i nie wróci więcej…’

20160624_141328

Poznałam świetnych ludzi.

Zobaczyłam piękne miejsca w pięknym mieście ❤

Liznęłam trochę języka duńskiego i tak bardzo się z tego cieszę.

Byłam studentką świetnych wykładowców i jestem z tego naprawdę dumna – to zaszczyt uczyć się od ludzi o tak wielkiej wiedzy i ogromnej pasji.

Odrobinę podszkoliłam swój angielski.

Dzisiaj oficjalnie rozpoczęłam wakacje. Wprawdzie muszę jeszcze pozdawać egzaminy i poddawać prace, ale jest na to mimo wszystko trochę czasu.

Ojej, aż się wzruszyłam… Nie przypuszczałam, że aż tak się wzruszę.

O pobycie w Kobenhavn przypominać mi będzie moje Małe, drobne szaleństwo ❤I e – mail, który dziś dostałam od jednego z wykładowców… Od tego wykładowcy, o którym pisałam: …życie jak słońce się złoci.

Wypiłam dziś w mojej ulubionej kafejce Nutid mrożoną chai latte.

IMG_20160624_145059

Dziś – po raz ostatni byłam w Statens Arkiver. Po raz ostatni zajrzałam do Kongelige Bibliothek…

Norrebro. Superkilen. Assistens.

Daliśmy sobie dziś z Myszem w d***. Uparłam się zobaczyć obchodzący dziś czwarte urodziny park Superkilen, położony przy Norrebrogade, a więc w dzielnicy Norrebro. Oczywiście, do głowy mi nie przyszło, żeby sprawdzić gdzie dokładnie ten park jest. Zdałam się – jak to ja – na żywioł. ‚Żywioł’ to dziś było 10 kilometrów w jedną i 10 kilometrów w drugą stronę. Nie czuję nóg, tyłka, niczego.

Dokładny adres Superkilen to Norrebrogade 210. Pod tym linkiem znajdziecie zdjęcia i opis obiektu. Powiem szczerze, że na mnie Superkilen zrobiło wielkie wrażenie – najlepiej jest jednak – tak – jak widać na stronie do której prowadzi link – przyjrzeć się mu ‚z powietrza’, bo wtedy widać jak na dłoni tę różnorodność, tę mozaikę.

20160623_14502220160623_14533220160623_14534320160623_14534820160623_14565320160623_14570020160623_150539

VI ELSKER NORREBRO KOCHAMY NORREBRO

Wracając – zahaczyłam o Assistens Kirkegard (Assistens Cemetery), stary kopenhaski cmentarz. Spoczywają tam między innymi Hans Christian Andersen i Soren Aabye Kierkegaard. Grób Andersena znalazłam. Grobu Kierkegaarda nie udało mi się odnaleźć. Przy okazji – natrafiłam na duńskie tłumaczenie wiersza ‚Do not stand at my grave and weep’ (po polsku: ‚Nie stój nad mym grobem [i nie roń łez]’, Mary Elizabeth Frye). Zamieszczam je poniżej:

‚Stå ikke ved min grav og græd.

Jeg er der ikke, kig ikke ned.

Jeg er de vinde, som ingen kan se.

Jeg er diamantens glimt i sne.

Jeg er solen på marker og hegn.

Jeg er den blide efterårsregn.

Når du vågner op ved morgengry,

er jeg den glade flok bag sky

af stille fugle over tage og tinder.

Jeg er de stjerner der funkler og skinner.

Stå ikke ved graven i sorg og nød.

Jeg er der ikke. Jeg er ikke død.’

 

 

Ostatni dzień nauki duńskiego :(

Wszystko, co dobre, ZBYT szybko się kończy! Tak było i z moim kursem języka duńskiego w Kobenhavns Sprogcenter. Dziś zakończyłam tę świetną przygodę. Poza tym – wysłałam do Polski kolejną pracę zaliczeniową i tym samym – Bogu dziękować! – zostały mi już tylko trzy prace plus magisterium. Nie ukrywam, że troszeczkę zazdroszczę tym koleżankom i kolegom, którzy już są magistrami. Że już wszystko, wszystko, wszystko – mają za sobą… Lecz – póki co – marzę o wakacjach. Jestem zmęczona, naprawdę. Ale dziś się cieszę. Mam lepszy humor.

Czekając na duński, zostawiliśmy z moim niemieckim kolegą poczęstowani… krówkami ❤ Powiedziałam mu, że krówki to nie tylko cukierki z Polski, ale i z Milanówka, który jest położony niedaleko mojej Podkowy Leśnej. Kiedy wziął do ust ten cukierek, skrzywił się i stwierdził:

– Cholera, strasznie to – to słodkie!

🙂

20160622_201203

SYF zwany AKADEMIKIEM

Nadszedł czas, by napisać coś więcej o syfie, w którym nie tylko ja, ale i inni studenci programu Erasmus wytrzymaliśmy pół roku, a niektórzy nawet dłużej (tych to wręcz podziwiam!). Syfie zwanym akademikiem. 

Miało być pięknie – kawiarnia, sala fitness, ‚pokój wspólny’, pralnia et caetera. Jak było? Było jednym wielkim placem budowy. Owszem, uprzedzano nas, że będą prowadzone prace, ale miały się one skończyć w lutym. Żeby była pełna jasność – trwają nadal w najlepsze. A jedyny plus tego syfu? Bliskość plaży!

– młoty pneumatyczne o godzinie 6.00. w dzień powszedni, a o 8.00. w weekendy (tak w soboty, jak w niedziele) – podłogi w pokojach nam tańczyły, dosłownie. Pomijam już fakt, że duńskie prawo mówi o tym, iż nie wolno zaczynać jakichkolwiek prac budowlanych przed godziną 7.00. rano w dni powszednie. Od kilku dni nadbudowują kolejne piętro. Kiedy zwróciliśmy się do administracji z informacją, iż przeszkadzają nam te młoty, dostaliśmy grzecznego maila, że mamy to nagrać (tak. NAGRAĆ), a może im uda się namierzyć, kto wali tym młotem.

– kawiarnia – było coś a la kawiarnia przez – uwaga – miesiąc, ale było dość drogie i jeśli w ogóle się tam chodziło, to wyłącznie po to, by się napić kawy, bo na jedzenie (które i tak odgrzewano w mikrofali, ale nieznacznie, bo ponoć było strasznie zimne; nie wiem, nie jadłam) w zasadzie nikogo nie było stać.

– drzwi wejściowe otwarte 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu – myślałam, że się przewrócę, jak któregoś razu wróciłam do rzeczonego syfu około godziny pierwszej w nocy i zastałam drzwi wejściowe otwarte; mógł wejść każdy…

…i – jak się okazało – wchodził– ponieważ w zasadzie nie było dnia, by na ścianach nie pojawiło się nowe graffiti. Było tego od cholery i trochę –  do wyboru, do koloru, fioletowe, wściekle czerwone itepe, itede. Na ścianach, na podłodze, wszędzie.

– alarmy pożarowe – zaliczyliśmy chyba z dziesięć, wszystkie fałszywe. Po kilka w ciągu dnia, czasem nawet późnym wieczorem, wręcz nocą. Teraz – w lato – stanie na dworze nie było aż tak uciążliwe, ale w marcu na przykład marzliśmy. Ktoś z nas w końcu przytomnie zauważył, że jeśli w końcu rzeczywiście coś się stanie, to zwyczajnie nikt nie zareaguje, bo wszyscy będą myśleli, że to kolejny fałszywy alarm. 

– byliśmy tak naprawdę pozostawieni sami sobie – recepcja czynna w dni powszednie od 9.00. do 15.00.  Niby jakiś telefon kontaktowy był, ale praktycznie nigdy nie działał. A było naprawdę kilka takich sytuacji, w których aż się prosiło, by ktoś nam pomógł. Oto przykłady:

  • leniwy wieczór piątkowy, kolega z Brazylii prosi na facebooku o pomoc, bo z miejsca, gdzie były ‚schowane’ wszelkie instalacje (na przykład prąd) wycieka woda.
  • godzina 23.00 w którąś sobotę – moja koleżanka rodem z Sydney słyszy walenie do drzwi swojego pokoju; za drzwiami stoi kolega i prosi o pomoc, bo zatrzasnęły mu się drzwi do pokoju. Na pytanie, czy karta (‚klucz’) została w środku, pada odpowiedź, że nie, że on ją ma, ale nie działają drzwiTen chłopak przez dwie noce musiał spać w kuchni (szumnie zwanej ‚pokojem wspólnym’), aż w poniedziałek udało się drzwi odblokować.

– zatrzaskujące się drzwi – jak komuś się zatrzasnęły, miał przerąbane. Zasadniczo technicy nie mieli w zwyczaju zjawiać się wcześniej niż o godzinie 21.00. Więc do wyboru się miało kuchnię względnie przebywanie kątem u znajomych. Za otwarcie drzwi potrącano 1000 DKK (500 zł).

– światło na korytarzach – najczęściej paliło się dzień i noc. Jednak koleżanka z USA opowiadała nam coś, co nas zmroziło. Otóż w ubiegłym semestrze wracała do syfu bardzo późną nocą i nie było żadnego światła. Na swoje trzecie piętro szła po omacku, po ścianie. Balustrady przy schodach do tej pory kończą się na drugim piętrze, dalej masz normalne, regularne haki wystające ze ściany. I weź się na to nadziej ręką…

– zakwaterowanie razem z – uwaga – robotnikami wykonującymi tę budowę. Palili papierosy w budynku, na przykład. Mimo zakazu palenia. Urządzili z trzeciego piętra skład materiałów budowlanych. Dosłownie. Koleżanka to nagrała telefonem komórkowym.

– któregoś pięknego dnia wracamy z Myszorem z uczelni i co widzę: wszystkie rowery stojące pod akademikiem leżą rozrzucone na ziemi dookoła stojaków. Komuś widocznie zawadzały, więc je – uwaga – przepchnął. Część bicykli została uszkodzona. Właściciele nie usłyszeli nawet słowa ‚przepraszam’.

– fetor nieziemski po prostu – brak wentylacji na korytarzach. Perfuma, że daj Panie Boże. ‚Ożywczy powiew kanalików’ – jakby to powiedziała jedna z osób z mojego najbliższego otoczenia.

Jestem zdenerwowana, zmęczona, wykończona… nikomu nie życzę mieszkania w czymś takim! Jedna z koleżanek mówiła, że po pierwszym semestrze część nieszczęśników stąd uciekła. Ona została, bo obiecywano, że ma być dobrze, już dobrze. Akurat!

 

 

 

 

 

 

Helka! Szalej dalej!

‚Ewo, szalej dalej’ to piosenka z filmu ‚Szaleństwa panny Ewy’, znowuż made by wspomniany już na tym blogu Wojciech Młynarski. A ja – skończywszy pisać kolejną pracę zaliczeniową przywiezioną z mojego pięknego Kraju Ojczystego – będąc pod wpływem pożegnanych wczoraj dwóch koleżanek – Heidi i Clare – które wróciły dziś do swojej Australii (studiują w Sydney; Clare jest rodowitą Nowozelandką) już wiem, że chcę – w niedalekiej przyszłości – pozwiedzać trochę świata. Póki co – ograniczę się do Europy (Sztokholm, ale wcześniej Londyn). Nie wykluczam jednak wypadów – że tak powiem – gdzieś dalej. (Helka! Szalej dalej! – powtarzam sobie.)  Trochę zaszalałam, będąc tutaj… nie ukrywam. To szaleństwo, które cieszy mnie najbardziej, wspominałam w poście Małe, drobne szaleństwo ❤.

Co mi dał ten wyjazd? Czyli krok ku podsumowaniu, bo takie większe podsumowanie mam zamiar wysmażyć w przyszłym tygodniu – najprawdopodobniej już z PL:

  • trochę większą pewność siebie, jednakowoż, aczkolwiek nie stałam się jakąś bardzo śmiałą osobą.
  • mój angielski – nawet jeśli tylko odrobinę lepszy, to jednak lepszy – z tego względu, że cały czas tak naprawdę musiałam się dogadywać tutaj po angielsku, a nic tak nie poprawia zdolności posługiwania się danym językiem, jak praktyka.
  • podstawy duńskiego – to mnie cieszy najbardziej.
  • nowe znajomości – Dania, Austria, Włochy, Hongkong, Szwecja, Niemcy, Australia, Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania.

Minusy:

  • użeranie się z syfem zwanym górnolotnie ‚akademikiem’ (to jest wręcz temat na oddzielnego posta).
  • drogo, drogo, bardzo drogo.

Resztę plusów i minusów opublikuję w przyszłotygodniowym podsumowaniu.

WP_20160423_028.jpg

 

 

Urywek z Szymborskiej

Wyszperałam dziś – przypadkiem – tekst jednego z wierszy naszej noblistki, a w nim – słowa:

‚Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.’

Nawiązując do mojego poprzedniego posta (tak, dzisiejszego). Ja mam nadzieję, że to złe samopoczucie – minie.