91!

91! Happy Birthday, Grandpa! :*

91! Wszystkiego Najlepszego, Dziadziusiu! :*

Wczoraj jubileusz obchodziła najważniejsza dla mnie Osoba. Dziadek. W domu mówimy o Nim: Dziadziuś.

Najukochańsza Osoba Na Świecie.

Cudowny Człowiek.

Mój. Po prostu Mój 💜

Zabiorę brata na koniec świata

Jestem dumną Młodszą Siostrą swojego Starszego Brata. Duma mnie rozpiera, gdy widzę, jak On bierze udział w konferencjach, jak aktywnie udziela się w pracach Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.

Różnica wieku między nami wynosi kilkanaście lat. Relacje siostrzano – braterskie mam z Jego synami, On sam miał – i ma – do mnie podejście… hmmm… ojcowskie. Opiekuńczy, ale i bardzo wymagający.

Stanowi dla mnie Wzór. Pracowitości, odpowiedzialności. Wymaga od innych, ale i od siebie.

Ja wiem, że łatwo się wzruszam, ale widok Jego na zdjęciach z panelu jednej z konferencji, organizowanych przez adwokaturę… no, duma mnie rozpierała. Jak napisałam na swoim facebooku – ,,Fantastycznie mieć takiego Brata”.

Coś już kiedyś tu o Nim pisałam: jeszcze w Kopenhadze i już w Polsce. Właśnie te zdjęcia z konferencji sprawiły, że postanowiłam napisać o Nim więcej.

I znów się wzruszam, niestety.

Kiedy byłam mała, przytulał i ocierał łzy, gdy się wywaliłam, opatrywał porozwalane kolana. Uczył jeździć na nartach (ma uprawnienia instruktorskie). Odbierał z przedszkola i ze szkoły. Dręczył ,,Czarną krową w kropki bordo”.

Teraz – obydwoje jesteśmy dorośli, Jego dzieci mają jedenaście i osiem lat. Wiem, że zawsze mogę z Nim o wszystkim porozmawiać, poradzić się, spytać o coś. Była taka dziecięca piosenka o tym, że ,,Zabiorę brata na koniec świata”. Ja mojego J. zabrałabym na koniec świata. Na pewno!

Odnośnie mema: wyzwisk nie było. Bitwy już tak. Codziennie o siedemnastej. Codziennie o pilota. Ja chciałam telenowele latynoskie. On chciał ,,Allo, allo”.

Gdy chce się wyć

Popadając w czarny dół psychiczny, próbuję zająć myśli czym innym. I ręce. I wszystko. Już swoje w tym dole psychicznym przeżyłam; nie chcę tam wracać.

Teraz – uczę się duńskiego, by zapomnieć o tym, że chce mi się wyć. Pracuję. Jestem teraz tak zajęta, że na ewentualne pójście do specjalisty – nawet nie mam czasu.

I choć wiele rzeczy się u mnie wyprostowało – wiem, że rozmowy ze specjalistami przynosiły mi ulgę. Ci ludzie mnie rozumieli. A ja potrafiłam się przed nimi otworzyć. Oni pracują z takimi ludźmi jak ja. Sprawiali, że po wyjściu od nich – czułam się pewniej.

Nie lubię obciążać swojej rodziny swoimi problemami. Specjaliści wiedzą to, o czym swoim najbliższym nie powiem.

I niech tak zostanie.

Zielono mi

Nie znam lepszych słów niż te, które napisała niezrównana A. O. Jeśli, oczywiście, chcemy słowa ,,zielono mi” przenieść na grunt przyrody. Bo za oknem zieleń jest obłędna. (I niezmiennie na deszczu diabły rosną – to też już wspominałam!) Teoretycznie powinno mi w ogóle być zielono i w ogóle cudownie. Teoretycznie…

A praktycznie jak to wygląda?

Praktycznie kicam na jednej nodze. Prawej nodze. Bo lewą byłam uprzejma z całą siłą postawić na podłodze, przekonana, że przede mną jeszcze jeden schodek. Zalecenie lekarskie: trzymać nogę wysoookoooo. Nie mam wyjścia.

Pracę mam zdalną. Bogu dziękować. Siedzę więc przed ekranem laptopa, trzymając nieszczęsną kończynę dolną lewą wysoookoooo.

A takie zielone było lato…

Duńczyk – Szwed – dwa bratanki!

Pomyślałam, że warto byłoby podać linki do blogów i stron związanych z innymi krajami skandynawskimi. (Gdyż póki co – dość ogólnie – podałam linki do kilku stron osób, które były na stypendium Erasmus, nie tylko w Skandynawii.) Podaję więc namiary na facebookową stronę Magdy (link do Jej bloga pojawi się za kilka dni) i bloga Wojtka. Wierzę, że będą przydatne!:)

,,The Northern Wall” (strona Magdy na fb)

,,Polskie gadanie o szwedzkich rzeczach” (blog Wojtka)

I pozdrawiam znad nauki najpiękniejszego języka świata! Bo nie ma to jak duńskie czasowniki nieregularne do poduszki! 🙂

Ps. Dookoła noc się stała, księżyc się rozgościł 🙂

Zaakceptuj!

Akceptacja aparatów słuchowych nie należy do najprostszych, wiem. Wspominałam już, że jako dziecko wymyśliłam sobie, iż zamiast aparatów chcę nosić kolczyki i trwałam w tym pomyśle do momentu, aż powiedziano mi, że jedno drugiego nie wyklucza. Nie tłumaczono mi konieczności noszenia aparatów poprzez opowiadanie bajek. Czy tego żałuję…? Nie. Od dziecka po prostu mówiono mi, że zbyt wcześnie się urodziłam. Nauczyłam się samodzielnie funkcjonować, skończyłam masowe szkoły, skończyłam studia. Znam języki. Ale nawet, jeżeli te aparaty akceptuję, to czasami – w chwilach największego doła – się na nie złoszczę. I to jest najzupełniej normalne – każda niepełnosprawność z pewnych rzeczy nas wyklucza. Nie wierzę, żeby żaden niepełnosprawny czasami nie myślał o tym, jak wyglądałoby jego życie, gdyby ta niepełnosprawność go nie dotknęła. Łatwo jest powiedzieć: ,,Zaakceptuj!”. Bo akceptacja jest niby taka prosta, prawda? Możemy akceptować tę swoją ,,inność” w stopniu umożliwiającym codzienne funkcjonowanie. Ale też mamy prawo do chwil zwątpienia i pytania: ,,Dlaczego?”.

Dolecieć i nie zwariować

Temat latania samolotem osób zaimplantowanych jest jednym z tych, które w rozmowach / na forach internetowych et cætera pojawiają się stosunkowo często.

Samolotem latam w sumie nierzadko i od dziecka, więc swoje już w nich przeżyłam. Dwa dni temu na przykład – wracając ze Szczecina (więcej tutaj i tutaj) – myślałam, że umrę, a moja głowa eksploduje: turbulencje były przez cały lot i mój biedny błędnik wyjątkowo źle to zniósł.

Po kolei.

Podczas kontroli bezpieczeństwa – kiedy ściągam wszystko, co metalowe – uprzedzam, że mam implanty. One bardzo lubią piszczeć na bramkach. Rzecz kolejna: mogą zapiszczeć baterie, jeśli macie je w bagażu podręcznym. Zdarzyło mi się, że wyciągnięto je z torby (piszczały), a ja musiałam gęsto się tłumaczyć, że to nie jest coś, co może zostać wywalone do śmietnika i że ja bez tego nie mogę funkcjonować.

Wchodząc na pokład samolotu, sugeruję informować stewardów o fakcie posiadania implantów. Procesor mowy (zewnętrzna część naszego aparatu), to nic innego jak komputer. Czyli wejście w paradę komputerom pokładowym może się okazać prawdopodobne. Reakcje bywają rozmaite – jedni wpadają w panikę (lot do Londynu, WizzAir, 2012; obsługa samolotu nie miała pojęcia, co zrobić), inni wzywają pierwszego pilota (lot do mojej pięknej København, Norwegian, 2016; dziękować Bogu: pierwszy pilot powiedział, że w sumie to, czy wyłączę procesory na czas startu i lądowania, to moja własna decyzja), a jeszcze inni z uśmiechem na twarzy mówią, że to żaden problem i nie muszę wyłączać (lot do Londynu, British Airways, 2006; lot do Amsterdamu, KLM, 2013).

Jak są turbulencje, to można oszaleć (jak napisałam wyżej – mój osobisty błędnik, biedaczysko, dostaje fioła).

Życząc przyjemnego lotu, żegnam się. Wczoraj zabalowałam (huczne obchody mojego ćwierćwiecza) i… i głowa mnie dziś trochę boli 😦