Buduj mosty, mury krusz

Wracam z pracy i czytam „Mosty zamiast murów”, krótko mówiąc: staram się dobrze spożytkować czas spędzony na dojazdach. Nadal ćwiczę nieodzowną wukadkę, bo choć po jedenastu (jak to brzmi!) latach temat prawa jazdy sfiniszowałam szczęśliwie, to na wymarzony samochód jeszcze muszę chwilkę poczekać. No więc czytam, czytam, czytam. Albo się uczę. Tak, duńskiego! ❤

Poczyniłam dalsze kroki ku doktoratowi. Powoli go piszę. W ostatnią sobotę (bo mam zasadę, że doktoratowi poświęcam najczęściej soboty) napisałam bardzo niewiele – chyba nie miałam weny. Bo czasem i mnie łapie brak weny, choć generalnie piszę dużo i lubię to robić.

A skąd ta lektura? Skąd „Mosty”? Chcę dowiedzieć się więcej o komunikacji. Międzyludzkiej. A to jedna z tych książek, które uważam za najpotrzebniejsze. Bardzo mądre. Bardzo „ludzkie”. Pierwszy raz przeczytałam ją dwa lata temu. Podczas ferii w Szczawnicy. W tych zwykłych, a jednocześnie tak niezwykłych, przedwirusowych czasach.

Po świeradowsku

Kilka dni poza domem. W pięknym miejscu. Odpoczęłam. Zanim jednak to zrobiłam – definitywnie zamknęłam pewną sprawę, która nie dawała mi spokoju przez kilka lat. Jak dobrze ten spokój mieć. I móc skupić się na przyjemniejszych rzeczach. I chociaż deszcz (aczkolwiek nie w Cisnej) też pokropił, a i trochę miejsca dla śniegu również się znalazło – generalnie pogoda była ładna. Nawet bardzo! Zaczytywałam się w duńskich kryminałach. Muzycznie – piłowałam cenioną przeze mnie od lat „Kolędę nockę” (a głos Teresy Haremzy w sposób szczególny). Wieczorami – ćwiczyłam swój angielski wraz z „Peritią”. I – rozpoczęłam dalszy etap swojej harcerskiej podróży.