Jak pisałam w poprzednim poście – egzaminy powysyłałam. Wczoraj byłam na duńskim, a dziś odespałam sesję. Nadal ją przeżywam i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, no, kurczę, uczyłam się na bieżąco, zarywałam noce – MUSI być dobrze. A nawet, jeśli nie będzie dobrze, to – jak mawia moja mama – jeszcze nigdy tak nie było, żeby JAKOŚ nie było. Więc będzie – no, przynajmniej JAKOŚ.
Miesiąc: Maj 2016
Egzaminy rozesłane
Stało się. Wysłałam już prace egzaminacyjne. Co ma być – będzie. Cudu nie uczynię. Już. Natomiast dopiero teraz wychodzi ze mnie całe zmęczenie. Przez ponad dwa tygodnie pracowałam dzień i noc. Dzisiaj miałam spotkanie. Było bardzo miło. Dziękuję Jagodzie, że zechciała się ze mną spotkać 🙂 Jutro się wezmę za duński, bo przez ostatni tydzień nie udało mi się znaleźć na to czasu.
SPEJDERMUSEET – kopenhaskie Muzeum Harcerstwa
W harcerstwie działam dokładnie od dziesięciu lat. Od kilku lat związana jestem z warszawskim Muzeum Harcerstwa, w którym udzielam się jako wolontariuszka. Nie mogłam więc nie odwiedzić tutejszego Muzeum Harcerstwa – Spejdermuseet – położonego na Arsenalvej w rejonie Holmen. Oprowadziła mnie po nim Elin Schiott, która pełni nam nim pieczę. Zostawiłam jej namiary na siebie… kto wie? Może kiedyś zaowocuje to współpracą między muzeami?
Zuchwała próba kradzieży :(
Dziś skończyłam pierwszą pracę egzaminacyjną, ale spotkała mnie niemiła niespodzianka.
Mianowicie – ktoś próbował gwizdnąć mojego Myszora! 😦
Czując się do dupy, do dupy i jeszcze raz do dupy – i wiedząc, że niestety bez wizyty w aptece się nie obejdzie – popędziłam w kierunku stojącej przed akademikiem Myszy, wszak to mój kopenhaski środek transportu i…
No właśnie. Nie było lusterka. To raz. Ale naprawdę pal licho lusterko.
Myszor dyndał. Dosłownie. Złodziej – widać było – mocował się z zapięciem. Na szczęście ono nie jest takie łatwe do pokonania. W pewnym momencie chyba dał sobie spokój, zadowalając się lusterkiem, ale mój stalowy rumak po prostu zawisł na ogrodzeniu, do którego był przypięty.
Przestraszyłam się, że może próbowano spuścić powietrze z opon… ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
😦
Przewodnik po chmurach
W chwili oddechu od pisania prac egzaminacyjnych (których już mam po kokardę, naprawdę!) postanowiłam zajrzeć na bloga, mając pełną wiedzę o tym, jak potężnie go zaniedbałam, jak również świadomość, że… no, niestety… sesja to sesja.
Trochę się zaniepokoiłam, czy ja na pewno tej sesji podołam. Teraz – po kilku miesiącach nauki – odnoszę wrażenie, że troszeczkę kopa mi dała ta moja ambicja. Na przedmioty zapisywałam się, będąc przekonaną, że ‚tak, tak, H., z pewnością dasz sobie radę, na sto procent po prostu’. Przedmioty były świetne, bardzo je lubiłam, wykładowcy też byli sympatyczni – o jednym z nich wspominałam w poście …życie jak słońce się złoci. Lecz nawet nie przypuszczałam, że one są aż tak pracochłonne. Wymagały bardzo dużego wkładu własnej pracy. Wiele z nich wyniosłam – i jestem wykładowcom za to wdzięczna! Ale teraz… chyba odzywa się we mnie zmęczenie. A jeszcze najlepiej uczy mi się w nocy, po prostu łatwiej jest mi się skupić (co było szczególnie ważne wtedy, gdy za oknem był upał), więc większość nocy mam po prostu pozarywaną – na szczęście również odespaną.
Powtarzam sobie uparcie, że… że będzie dobrze. I teraz wracam do pracy, do pisania. Ze słuchawkami na uszach – słucham jednocześnie recytacji mojego ulubionego wiersza, który taki sam tytuł jak niniejszy post. Wiersz jest autorstwa K. C. Buszmana:
,,Chciałem nauczyć Cię latać,
byś sens odnalazła w tłumie.
Lecz Ty po wertepach świata
nawet stąpać nie umiesz.
Ale się nie martw, nie trzeba,
gdy smutek w sercu się lęgnie.
Jeszcze dosięgniesz Ty nieba
nim niebo Ciebie dosięgnie.
Bo dam Ci przewodnik po chmurach,
ze wszystkich – dokładny najbardziej.
Jeśli kiedyś zapragniesz, to w chmurach
z pewnością mnie znajdziesz.
Dziś wracać na Ziemię mi nie każ,
choć Ziemia z błękitów mnie woła.
Bo tego nie zmienisz w człowieka,
kto raz się przemienił w anioła.
Posłuchaj – dopóki żyjesz,
co wolność pod nosem mruczy,
że czasem do lotu się wzbijesz
zanim się stąpać nauczysz…”
Piątek trzynastego i chwila oddechu
Ponieważ nad książkami od neoliberalizmu dostawałam już fiksacji, a i mój komputer, na którym tworzę moje prace zaliczeniowe, zażądał odpoczynku – wczoraj – trzynastego, w piątek – zrobiłam sobie przerwę. Piękna, słoneczna pogoda, idealna na rower – czego chcieć więcej? Więc znów – pospołu z Myszką Miki – zabrałam się za zwiedzanie Kobenhavn.
Wzruszenie. I tęsknota.
Pływając w odmętach Internetu – zupełnie przypadkiem trafiłam na blog osoby wychowującej dorosłego syna, który jest autystykiem. Rzucił mi się w oczy wpis, w którym ta Pani zastanawia się nad rolą rodzica w funkcjonowaniu dorosłego, niepełnosprawnego, ale dla rodzica – zawsze i tak dziecka. Dlaczego się wzruszyłam? Dlatego, że sama jestem dorosłym, niepełnosprawnym dzieckiem swoich rodziców. I… może dzięki wpisowi tej Pani lepiej ich zrozumiałam…?
Mam dwadzieścia kilka lat, z problemem zdrowotnym zmagam się od urodzenia. Jak już kiedyś wspominałam we wpisie Cisza.Osobiście – zachowałam jeszcze w pamięci jakieś urywki słyszanych bardzo głośnych dźwięków. Słyszanych… kilkanaście lat temu.
Moi Rodzice. Jestem Im bardzo wdzięczna. Za trud, który włożyli – i który wkładają nadal – w rehabilitację. Nie tylko tę związaną ze słuchem – urodziłam się też z innymi niedomaganiami fizycznymi.
Tłumaczą, uczą, poświęcają mnóstwo czasu. Są cierpliwi – każde na swój sposób. Tatę trudniej jest wkurzyć niż Mamę, ale za to Ojciec jest konsekwentny do bólu, toteż generalnie nie radzę mu podpadać (Mama po chwili zapomni, że jeszcze pięć minut wcześniej się wściekała). Zawsze powtarzam, że rozmowa z moim Tatą to lekarstwo na wszelkie moje małe i duże depresje – Mecenas S. po prostu siada i zaczyna ze mną gadać. Gadamy, gadamy, aż wszystko mamy obgadane.
Ich pomysły. Gdy byłam mała – wysyłali mnie na rozmaite zajęcia dodatkowe, które – jak się miało okazać – zaowocowały. Pomijam już angielski (wstyd się przyznać, pokochałam ten język bardzo późno; ale za to pokochałam cały sercem). Dodatkowe zajęcia z języka polskiego. Pomogły mi one rozwijać swoje umiejętności pisarskie, jak również poszerzyły moje horyzonty – tak czytelnicze, jak i w ogóle umysłowe…
Rodzice. Rodzice. Ale najukochańszą dla mnie Osobą, najbliższą mi – jest Dziadziuś.
DZIADZIUŚ.
Mój Najukochańszy na Świecie Dziadziuś. Tata Mecenasa S. Na myśl o Nim wzruszam się najbardziej. Poniżej – zamieszczam tekst, który dwa lata temu zamieściłam na Facebooku.
‚
|
,,Dałem ci cały świat, półkule obie Wiem,że Dzień Dziadka jest jutro,a nie dziś,ale…słucham piosenki Edyty Geppert, której fragment cytuję wyżej i myślę o tym,jak bardzo tęsknię za moim ukochanym Dziadkiem,który jest w naszym podkowiańskim domu. Kocham Go strasznie, ci, którzy znają nas obydwoje, wiedzą, jak wielka jest miłość, która nas łączy…Nie dane mi było poznać Jego żony,a mojej Babci- minęłyśmy się gdzieś po drodze.Ale mam Go.Mojego – jak mówimy w domu – Dziadziusia. Wspaniałego Człowieka, który mimo wielu nierzadko tragicznych przeżyć, które go w życiu spotkały, zachowuje niesamowitą pogodę ducha.Mimo swoich 87 lat posiada wielką jasność umysłu, interesuje się polityką, jest bardzo oczytany…Nasz podkowiański ogród – i nie tylko,bo też nasza suwalska działka – to Jego oczko w głowie. Teraz z pewnością śpi, bo też bardzo wcześnie wstaje (5.00 – 5.30),a ja właśnie zrobiłam sobie przerwę w nauce,by napisać te słowa…Nie mogę się doczekać naszej codziennej,wieczornej rozmowy.Czy to przez telefon,czy na skype… |
Może trochę zbyt łatwo się wzruszam, ale natrafienie na bloga tej Pani sprawiło, że mi jednak łezka wzruszenia popłynęła. Jestem bardzo wdzięczna Rodzicom. Jestem bardzo wdzięczna Dziadkowi.
Jestem również bardzo wdzięczna mojemu Bratu, który jest dla mnie wzorem pracowitości, wiedzy, odpowiedzialności, w ogóle – wzorem dobrego, porządnego człowieka. Januszku, może rzadko Ci to mówię, ale strasznie Cię kocham.
Staram się sobie tutaj radzić, ale tęsknię. Bardzo tęsknię. I od kilku tygodni ta tęsknota się wzmogła, w sumie nie wiem, dlaczego. Niby jest skype, ale to mi chyba nie do końca wystarcza.
Tęsknię. Robię, co mogę, by być twarda. Czasem jednak – tak jak dziś – uczucie tęsknoty jest silniejsze ode mnie.
Bispebjerg Kirkegard. Najwyższe wzniesienie Kopenhagi
Dałam sobie dzisiaj w kość. Oj, dałam!
Dzień zaczęłam od Christianii. I tym razem byłam w ścisłym centrum tego legendarnego miejsca. Niestety, nie wolno było robić zdjęć. Christiania naprawdę robi wrażenie – aby poczuć ten klimat – należy ją po prostu odwiedzić. Porobiłam natomiast zdjęcia Christianshavn – portu (jak również dzielnicy), na terenie którego Christiana się znajduje.
Koniecznie chciałam zwiedzić Bispebjerg – najwyższe wzniesienie miasta. Przejechawszy przez Stroget, minąwszy pałac Rosenborg, popedałowałam – via Norrebro – w obranym wcześniej kierunku. Żeby nie było wątpliwości – jechałam zupełnie na czuja, bo – jak się okazało – Bispebjerg znajduje się tam, gdzie… może nie aż tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, ale z pewnością tam, gdzie nie sięga już moja mapa (obejmująca centrum Kobenhavn).
Pedałując, musiałam, rzecz jasna, się parę razy pogubić. Cała ja! 😦 Sunąc na niezawodnej Myszce (Miki, rzecz oczywista), modliłam się tylko o to, żeby ta góra przede mną okazała się być moim celem. Gdy stanęłam vis a vis Grundtvigs Kirke – w centrum Bispebjerga (jednej z dziesięciu dzielnic Kopenhagi) – czułam się tak, jakbym zdobyła Everest. Wystarczyło przejść przez ulicę – i już byłam na miejscu.
W drodze powrotnej – zgłodniałam. Nie mam zwyczaju brać ze sobą jedzenia na drogę, więc było jasne, że muszę gdzieś wejść i coś zjeść. Wybór padł na sernik Oreo (mój ulubiony; generalnie za każdy sernik jestem gotowa dać wiele) w jednej z kafejek. Sernik był pyszny, a kawiarnia mi się bardzo spodobała! Ma klimat 🙂
Myszką Miki przez Kopenhagę
Tytuł nawiązuje do książki ,,Autostopem przez galaktykę”. Galaktyki tutaj nie ma, autostopem chyba nigdy nie odważyłabym się podróżować, ale jest Myszka Miki i jest Kopenhaga.
Dzień zaczęłam od pysznej kawy, po czym stwierdziłam, że w sumie to nie mam jakichś szczególnych planów, więc chyba wsiądę na rower. I… i pojadę przed siebie.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.