W pracy. A zdjęcie – z poranka.
W słuchawkach dzisiaj leci to:

w poszukiwaniu swojego miejsca
W pracy. A zdjęcie – z poranka.
W słuchawkach dzisiaj leci to:
Piąty rok gryzmolenia. Piąty…!
I znów sięgnęłam po „Przebudzenie” de Mello. W momentach natężonej pracy ta książka mnie uspokaja. Z Kościołem – jako z instytucją mi nie bardzo jest po drodze ostatnio, ale ponieważ wiara nieustannie we mnie jest – ona pomaga mi przetrwać. I tak wierzę, że ten dwudziesty pierwszy, ten rok bawoła – będzie lepszy niż był dwudziesty, bo dwudziesty… to był rok jakiego nigdy wcześniej nie uświadczyliśmy.
Dobrze, że mam moje „mrowisko”. Swoje miejsce, gdzie mogę się „wypisać”…
Jeżeli napiszę, że to nie był zwykły rok, to po pierwsze: nie minę się z prawdą, a po drugie: nie będę oryginalna. Jak co roku, dokonuję podsumowania… roku. Spróbuję podsumować i mijający dwudziesty, choć trudne to będzie.
Co ważne – udało mi się wrócić do tematu studiów doktoranckich i w tym moim doktoracie w wolnych chwilach sobie dłubię.
Mam pracę, którą kocham i w której się odnajduję.
Podróży w zasadzie nie było… bo COVID. To znaczy: były… ale w zdecydowanie mniejszej liczbie niż zwykle.
Przeczytane dobre książki, obejrzane dobre filmy.
Kilka ważnych spotkań.
A dwudziesty pierwszy niech będzie lepszy. Jeszcze lepszy.
Przede wszystkim: niech będzie normalny. Niech będzie można znów odwiedzić teatr. Niech będzie można znów pójść do kina.
Ps. Nie, nie odchodzi w niepamięć. Bo nie da się zapomnieć tak nietypowego roku.
Dziwny rok. Cóż więcej napisać? Chyba nic. I tak wszyscy to wiemy. Zbliżają się Święta. Inne. Dziwne. Jak i ten rok. Nie zapomnijmy o tym, co jest naprawdę ważne. Nie zapomnijmy o charakterze tych Świąt. W tej bieganinie za… prezentami. „Tłum po sklepach się pęta, znak, że idą już Święta…” A sklepy nie są przecież w tym najważniejsze.
Aż do tego roku kalendarz na rok przyszły kupowałam już w końcu listopada. Ten rok jest inny. Pod wieloma względami. Kalendarza na dwudziesty pierwszy jeszcze nie kupiłam.
Bo żyjemy w tak dziwnym czasie…
Zaraza szaleje w najlepsze. I to jest cholernie smutny fakt. Ale fakt. Jako kraj – byliśmy zupełnie nieprzygotowani na obecną, drugą już, falę. Poza tym – za oknem jesień, ale teraz już ta bardziej szara, bardziej mokra, bardziej bura. W ubiegłym roku na ulicach byli ludzie, w sklepach już powoli szykowano się do Bożego Narodzenia. Ten rok jest inny. Jest pod wieloma względami wyjątkowy.
Myślę, że wiele osób – tak jak ja – ucieka w pracę, żeby zająć czymś myśli. A jeśli się pogłębiam, to nie w najtańszy możliwy sposób (najtańszy według ,, Popołudnia”) – a sięgając po książkę. Tak. Nadrabiam zaległości czytelnicze. I tym samym – usiłuję się pogłębiać.
Nie jest łatwo funkcjonować, gdy media nas bombardują informacjami o COVIDzie. Wierzę jednak, że ten wirus wygaśnie. Albo – może zostanie na niego wynaleziona szczepionka.
I on kiedyś pozostanie tylko złym wspomnieniem.
Welcome to Gilead. I piszę to z przykrością. Ale tak jest. To jest średniowiecze w tym momencie. Choć może też wzbudzać skojarzenie z Rumunią epoki Ceausescu. Proponuję obejrzeć film „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”.
Ja chcę wyboru.
Ja chcę mieć tylko, k***a, wybór.
Mój. Z moją kochaną N. ❤
Podróże kształcą (podobno), ale teraz podróżować to jednak trochę strach. Nawet taką komunikacją (pod)miejską. I piszę to z zapchanej do granic wytrzymałości wukadki. Wymyśliłam, że uniknę porannego tłoku, jadąc godzinę wcześniej niż jeżdżę zazwyczaj. Cholernie zdziwiona tym zastanym w pociągu tłumem, poskarżyłam się Mecenasowi S. w naszej porannej rozmowie telefonicznej. Zostałam uświadomiona (a w zasadzie: przypomniano mi), że na ósmą też ludzie jeżdżą do pracy.
Także – pierwszy kierunek dziś: praca.
Pierwszy „pokoronny” kierunek podróży? Nie mam ustalonej destynacji. Jest parę miejsc w Polsce do których odwiedzenia zbieram się od paru ładnych lat…