„Książęca para przez dekadę ukrywała luksusową posiadłość”

Agata – autorka bloga „Pani Miniaturowa” – zamieściła swego czasu wpis o niewidocznej niepełnosprawności. I trafiła w samo sedno, po prostu.
Ja żałuję, że wybierając się na komisję do spraw orzekania o niepełnosprawności (dobre paręnaście lat wstecz) nie wcisnęłam się w gorset ortopedyczny, nie złapałam dwóch „szwedek” i nie dałam na temblak którejś z łap. Miałam przy sobie dokumentację medyczną.
Stanęłam przed komisją. No i opowiedziałam o sobie, swoich zainteresowaniach, swoich planach. O historii, którą tak kocham.
Przedstawiłam tę dokumentację – wszystko, co miałam.
A teraz mam za swoje.
Mając ubytek słuchu niemal stuprocentowy – mam jednocześnie orzeczony lekki stopień niepełnosprawności.
Bo tej niepełnosprawności aż tak nie widać. Choć aparaty mogłyby być mniejsze.

O chamstwie i nie – chamstwie.
Przyszło mi żyć w czasach, kiedy chamstwo jest bardzo na topie, zupełnie, rzecz jasna, niepotrzebnie i niezasłużenie. Już naprawdę nie możesz, Człowieku, podpisać się w niewłaściwym miejscu, bo momentalnie zostaniesz obsztorcowany w najmniej delikatny sposób. Zrobisz błąd, wydając pieniądze klientowi – też zostaniesz ofukany bardzo niegrzecznie (sypniesz się na groszach, a nie na stówie, rzecz jasna). Wejdziesz w niewłaściwe drzwi czy nie ten korytarz – już za Tobą krzyczą.
Krzyczą.
Bingo.
Po prostu niektórzy już nawet rozmawiać nie umieją.
Muszą krzyczeć.
Nie, nie ja naprawdę nie jestem malkontentką.
Ja tylko nie znoszę chamstwa i prostactwa.
Powiedzenie o tym, że „ziemniaki też mają mundurki” wyszło spod pióra hm. Stefana Mirowskiego.

Bingo Belfra. Moje ulubione. Ex aequo z tym wigilijnym🙂 zdjęcie z Internetu.

Niedawno wyszłam z pracy. Z pracy, która jest dla mnie radością. Robię to, co kocham. Robię to, w czym się kształciłam. Obydwie moje prace dają mi satysfakcję – dobrze czuję się w tym, czym przyszło mi się zajmować.
Może czasem bywam zmęczona, ale to normalne. Ale naprawdę bywam szczęśliwa. Jasne, czasem chwyta mnie lęk, ale przez cztery lata zdążyłam się przyzwyczaić i wiem, co wtedy zrobić. Sama muszę być sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Czuję, że muszę.
A może już kiedyś to mówiłam…?

(Zdjęcie z otchłani łorld – łajd – łebu)
Dziś rocznica rozpoczęcia przeze mnie gryzmolenia na blogu. Dziwnym trafem, dziś się dowiedziałam, że to również rocznica urodzin Artystki, której utwór jest nierozerwalnie z moim „mrowiskiem” związany. Uważni Czytelnicy z pewnością domyślą się, o kogo – i o co – chodzi.

Od kilku tygodni na moich paznokciach pyszni się czerwień. Czyżbym odchodziła od mojej ulubionej maksymy, że czarność nad czarnościami i wszystko czarność? Możliwe. Bo chyba ta czerń mi się już ciut sprzykrzyła. Żeby jednak nie było najmniejszych wątpliwości – nie znudziły mi się ukochane „Groszki”, w którym przecież czerwony kolor też występuje:
„Masz takie usta czerwone,
czerwone jak pożar zórz
zaczarowanych poranków
i zaczarowanych róż.
Dla Ciebie mały ogrodnik
zasadził pnące róże.
Że Tobą był urzeczony –
pragnął Cię nimi urzec.
I z róż naręczem przyszedł raz
prosić o jedno Twe słowo.
Oślepił go Twych oczu blask,
milczałaś kolorowo.
I odtąd pod oknem Twoim
i groszki kwitną, i róże.
Na modłę wiotkich powoi
pną się i pną – po murze…”
Róż nie ma, groszków też, strach na wróble nie istnieje, ale czerwony kolor bardzo mi ostatnio odpowiada.
” Jesteś piękna taka, jaka jesteś!” – powtarzam sobie codziennie rano. W czerwieni czujesz się dobrze? To ją noś! I co z tego, że – jako rudzielcowi – w kolorze czerwonym jest Ci wybitnie do d***y?”

Z ruchem harcerskim jestem związana od czternastu lat. Czyli równo pół mojego życia. Trochę żałuję, że tak późno je odkryłam. Harcerskie ideały są mi bliskie. Bardzo bliskie. Choć wiem, że długa była ta moja harcerska droga – i kręta. Ale – odnalazłam swój Przystanek, miejsce, gdzie dobrze i bezpiecznie się czuję. Harcerstwem i jego historią zajmuję się zawodowo – spełniło się jedno z moich najskrytszych marzeń, tych marzeń, które kiedyś, kiedyś dawno miałam zanim marzenia zniknęły. Cudowne jest, że nawet, kiedy człowiek – jak ja – nie wierzy już w siłę marzeń i ich nie ma, spełniają się te, które kiedyś miał.
Opowiada starodawne dzieje, bohaterski wskrzesza czas…
Niedawno wyszłam z pracy. W pozytywnym nastroju. Z wiarą w dobre jutro. Bo wierzę. Mocno wierzę. Choć niekoniecznie wiara oznacza u mnie Kościół.
Taki ruch jest na warszawskich ulicach. Jak ja czasem nie lubię tych tłumów. Innym razem – wręcz przeciwnie – wkradłabym się w ten tłum. I pozostała sobą – Mrówką. Po prostu Mrówką.

Jedna z czytelniczek bloga napisała mi któregoś dnia, że przypadło jej do gustu użyte kiedyś przeze mnie stwierdzenie „Idę się ślicznić!”. Miło, że komuś mój cięty język i czarny humor się podoba. A co do samego ślicznienia…
Nie do końca rozumiem modę na sztuczne rzęsy i powiększanie sobie cycków, tudzież… tylnych dolnych partii ciała. Na co to komu? Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić siebie z napompowanym czym się da.
„Ślicznić się” – dla mnie w zasadzie to tylko makijaż. I jakieś takie ciuchy, w którym dobrze się czuję. Zazwyczaj – bardzo na luzie. Wygodne. Makijaż – zwykle krecha na powiece i wystarczy.

(Powyższe z: WielkieSłowa.pl)

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.