SYF zwany AKADEMIKIEM

Nadszedł czas, by napisać coś więcej o syfie, w którym nie tylko ja, ale i inni studenci programu Erasmus wytrzymaliśmy pół roku, a niektórzy nawet dłużej (tych to wręcz podziwiam!). Syfie zwanym akademikiem. 

Miało być pięknie – kawiarnia, sala fitness, ‚pokój wspólny’, pralnia et caetera. Jak było? Było jednym wielkim placem budowy. Owszem, uprzedzano nas, że będą prowadzone prace, ale miały się one skończyć w lutym. Żeby była pełna jasność – trwają nadal w najlepsze. A jedyny plus tego syfu? Bliskość plaży!

– młoty pneumatyczne o godzinie 6.00. w dzień powszedni, a o 8.00. w weekendy (tak w soboty, jak w niedziele) – podłogi w pokojach nam tańczyły, dosłownie. Pomijam już fakt, że duńskie prawo mówi o tym, iż nie wolno zaczynać jakichkolwiek prac budowlanych przed godziną 7.00. rano w dni powszednie. Od kilku dni nadbudowują kolejne piętro. Kiedy zwróciliśmy się do administracji z informacją, iż przeszkadzają nam te młoty, dostaliśmy grzecznego maila, że mamy to nagrać (tak. NAGRAĆ), a może im uda się namierzyć, kto wali tym młotem.

– kawiarnia – było coś a la kawiarnia przez – uwaga – miesiąc, ale było dość drogie i jeśli w ogóle się tam chodziło, to wyłącznie po to, by się napić kawy, bo na jedzenie (które i tak odgrzewano w mikrofali, ale nieznacznie, bo ponoć było strasznie zimne; nie wiem, nie jadłam) w zasadzie nikogo nie było stać.

– drzwi wejściowe otwarte 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu – myślałam, że się przewrócę, jak któregoś razu wróciłam do rzeczonego syfu około godziny pierwszej w nocy i zastałam drzwi wejściowe otwarte; mógł wejść każdy…

…i – jak się okazało – wchodził– ponieważ w zasadzie nie było dnia, by na ścianach nie pojawiło się nowe graffiti. Było tego od cholery i trochę –  do wyboru, do koloru, fioletowe, wściekle czerwone itepe, itede. Na ścianach, na podłodze, wszędzie.

– alarmy pożarowe – zaliczyliśmy chyba z dziesięć, wszystkie fałszywe. Po kilka w ciągu dnia, czasem nawet późnym wieczorem, wręcz nocą. Teraz – w lato – stanie na dworze nie było aż tak uciążliwe, ale w marcu na przykład marzliśmy. Ktoś z nas w końcu przytomnie zauważył, że jeśli w końcu rzeczywiście coś się stanie, to zwyczajnie nikt nie zareaguje, bo wszyscy będą myśleli, że to kolejny fałszywy alarm. 

– byliśmy tak naprawdę pozostawieni sami sobie – recepcja czynna w dni powszednie od 9.00. do 15.00.  Niby jakiś telefon kontaktowy był, ale praktycznie nigdy nie działał. A było naprawdę kilka takich sytuacji, w których aż się prosiło, by ktoś nam pomógł. Oto przykłady:

  • leniwy wieczór piątkowy, kolega z Brazylii prosi na facebooku o pomoc, bo z miejsca, gdzie były ‚schowane’ wszelkie instalacje (na przykład prąd) wycieka woda.
  • godzina 23.00 w którąś sobotę – moja koleżanka rodem z Sydney słyszy walenie do drzwi swojego pokoju; za drzwiami stoi kolega i prosi o pomoc, bo zatrzasnęły mu się drzwi do pokoju. Na pytanie, czy karta (‚klucz’) została w środku, pada odpowiedź, że nie, że on ją ma, ale nie działają drzwiTen chłopak przez dwie noce musiał spać w kuchni (szumnie zwanej ‚pokojem wspólnym’), aż w poniedziałek udało się drzwi odblokować.

– zatrzaskujące się drzwi – jak komuś się zatrzasnęły, miał przerąbane. Zasadniczo technicy nie mieli w zwyczaju zjawiać się wcześniej niż o godzinie 21.00. Więc do wyboru się miało kuchnię względnie przebywanie kątem u znajomych. Za otwarcie drzwi potrącano 1000 DKK (500 zł).

– światło na korytarzach – najczęściej paliło się dzień i noc. Jednak koleżanka z USA opowiadała nam coś, co nas zmroziło. Otóż w ubiegłym semestrze wracała do syfu bardzo późną nocą i nie było żadnego światła. Na swoje trzecie piętro szła po omacku, po ścianie. Balustrady przy schodach do tej pory kończą się na drugim piętrze, dalej masz normalne, regularne haki wystające ze ściany. I weź się na to nadziej ręką…

– zakwaterowanie razem z – uwaga – robotnikami wykonującymi tę budowę. Palili papierosy w budynku, na przykład. Mimo zakazu palenia. Urządzili z trzeciego piętra skład materiałów budowlanych. Dosłownie. Koleżanka to nagrała telefonem komórkowym.

– któregoś pięknego dnia wracamy z Myszorem z uczelni i co widzę: wszystkie rowery stojące pod akademikiem leżą rozrzucone na ziemi dookoła stojaków. Komuś widocznie zawadzały, więc je – uwaga – przepchnął. Część bicykli została uszkodzona. Właściciele nie usłyszeli nawet słowa ‚przepraszam’.

– fetor nieziemski po prostu – brak wentylacji na korytarzach. Perfuma, że daj Panie Boże. ‚Ożywczy powiew kanalików’ – jakby to powiedziała jedna z osób z mojego najbliższego otoczenia.

Jestem zdenerwowana, zmęczona, wykończona… nikomu nie życzę mieszkania w czymś takim! Jedna z koleżanek mówiła, że po pierwszym semestrze część nieszczęśników stąd uciekła. Ona została, bo obiecywano, że ma być dobrze, już dobrze. Akurat!