Co kryją Niebieskie Drzwi?

Baśń? Tak, piękną powieść Marcina Szczygielskiego możnaby określić mianem baśni. Chociaż… nie, może jednak jest to książka obyczajowa z elementami baśniowości. I to jest chyba najlepsze określenie…

Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czytała książkę dla młodzieży tak dogłębnie poruszającą trudne tematy. No, może ,,Klasa Pani Czajki” i ,,LOteria” Małgorzaty Karoliny Piekarskiej i absolutnie ukochane ,,Gwiazd naszych wina” (autor to John Green), ale tam (w żadnej z tych książek) nie ma elementów baśniowych. Marcin Szczygielski próbuje oswoić swoich młodych czytelników z takimi pojęciami jak: ,,śpiączka”, ,,niepełna rodzina”, ,,samotność”, ,,odrzucenie”, ,,eksmisja”, ,,odejście”. Chapeau bas, panie Szczygielski. Już za samą – niełatwą przecież – próbę tego oswojenia. Podjęta próba jak najbardziej się udaje – a efekt końcowy jest kapitalny. Jest książka dająca do myślenia i młodzieży, i dorosłym. 

Co kryją Niebieskie Drzwi…?

Tego dowiecie się, sięgając po tę książkę…

Niczym szpilka, niczym w gnoju

Lubię czytać – to już wiemy. Lubię pisać – to widzimy – na przykład – na niniejszej stronie. Lubię surfować w odmętach Facebooka – to mamy czarno na białym, jeżeli odwiedzimy mój profil. Co jeszcze lubię? Wpadać z wizytą na inne blogi. 

Blog Szpilka w gnoju. Jestem jego fanką – ten internetowy pamiętnik – nie obrażając nikogo – „Słoika w wielkim mieście”, wywołuje u mnie nieraz taaakiego meeega banana na twarzy 😀 

A zaczęło się od jego nazwy – aby tak zatytułować bloga, trzeba mieć duże poczucie humoru. I dystans – bodaj do wszystkiego (pytanie tylko, czy można mieć dystans do wszystkiego). Zajrzałam na tę witrynę o jakże intrygującej nazwie – i wsiąkłam. The sense of humour niewątpliwie posiadane przez jego autorkę to jest to, co mnie bawi w najchmurniejsze (neologizm?) dni.

Jeśli potrzebuję wyciszenia, zaglądam tutaj: Introweska. Zdrowy rozsądek, trzeźwe myślenie – czasem mi tego brakuje w codziennym życiu. A myślenie Introweski jest jak najbardziej zdroworozsądkowe. Przy pomocy swojego bloga mówi jego czytelnikom, by nie dali się zwariować. I tego ja również wszystkim na rok 2017 życzę. Nie dajmy się, ludzie, zwariować.

Padalec, kochanie i spółka

Kryminały rosyjskie do tej pory kojarzyły mi się właściwie wyłącznie z A. Marininą. Polecono mi sięgnąć po twórczość Darii Doncowej, a ja powyższe uczyniłam. ,,Śpij, kochanie” i ,,Słodki padalec” przypominają troszeczkę moją ukochaną ,,Powtórkę z morderstwa” Moniki Szwai. Uwielbiam taki subtelny, powiedziałabym: ,,inteligentny” humor. Trochę romansidła – ale też na odpowiednim poziomie; wszak to nie prostactwo typu Harlequin – również nikomu nie zaszkodziło. Doncowa umiejętnie łączy romansidełko, komedyjkę (poniekąd) i kryminałek, tworząc coś, co jest urocze. Coś, przy czym można naprawdę się pośmiać. Ale też pogłówkować, pomyśleć. Nic tylko brać się za czytanie! 🙂

A jako bonus – piosenka, która towarzyszyła mi, gdy Doncową czytałam!

ABBA

Opowieść o pękniętym mieście

Jeszcze noc, jeszcze czas

płonie ziemia, płonie las

dziwne słowo, tajny znak
jestem drzewo, jestem ptak


Wszystkie drogi, wszystkie sny


dzikie myśli, straszne dni


kamień z nieba, z nieba znak


jestem drzewo, jestem ptak


Jeden duch, jeden czas


jeden wróg, obok nas


to mój smutek, to mój znak


jestem drzewo, jestem ptak



Atak terrorystyczny na szkołę w Biesłanie (2004) i szok z tym atakiem związany – chyba większość z nas to pamięta. Ofiarami terrorystów stały się zupełnie bezbronne dzieci. To im poświęcona jest wstrząsająca książka Zbigniewa Pawlaka i Jerzego Wlazły. Książka obok której nie można przejść obojętnie. Rozmowy – z ludźmi, którym przyszło to piekło przeżyć. Rozmowy – z rodzinami ofiar. Wrażenie dostania obuchem w głowę, kiedy matka jednego z zabitych w pierwszych godzinach ataku chłopców opowiada ze szczegółami, jak próbowała ratować swoje najstarsze z czworga dzieci. 

Tej książkę trudno jest opisać. Nie da się jej zaszufladkować. Ją trzeba przeczytać. Sugeruję jednak nie popełniać mojego błędu. Nie czytać jej do poduszki. 

Blaski, cienie i „Światło”

Po książkę ,,Światło między oceanami” sięgnęłam z dużą dozą zaciekawienia – a nie tylko pod wpływem szału, który na nią zapanował. Wyjście na film zakończyło się fiaskiem – z przyczyn rozmaitych. Tak więc moja ciekawość była ciekawością wzmożoną.

W powieści M. L. Stedman znajdujemy w zasadzie wszystko, co powinno znaleźć się w porządnej powieści. Ładny, literacki język, wyrazistych bohaterów (a podkreślałam już, iż takich lubię!). Opisy pięknych nadmorskich krajobrazów. Jest miłość, radość, szczęście przeplecione z bólem, smutkiem, cierpieniem – jak w normalnym życiu bywa.

Historia opowiedziana przez Stedman przywodzi mi na myśl tę opowiedzianą przez L. M. Montgomery w książce ,,Wymarzony dom Ani” – historię Leslie Moore. Jest tak samo literacko piękna, poruszająca, ale i smutna, a momentami wręcz wstrząsająca. 

Życie to i blaski, i cienie. Ale trzeba wierzyć w ujrzenie światła – gdzieś w oddali, niczym tego dawanego przez latarnię morską.

Ciut o Neli

Książki o Małej Reporterce ochrzczonej Nelą zaczęły rzucać mi się w oczy po lekturze nowego kanonu lektur szkolnych (sic!), na który pomstowałam zawzięcie kilka postów temu. Proszę, niech mi ktoś racjonalnie wytłumaczy, jakim cudem to – to zostało hojnie obdarzone własnym miejscem we wspomnianym kanonie, lądując – zaznaczyć należy – w lekturach dla potencjalnej klasy VIII (a póki co – III gimnazjum)? 

Dużo obrazków, porządnego, sensownego tekstu w sumie niewiele – jeżeli tak mają wyglądać…ekhm…lektury , to pora umierać. Nawet jeżeli pasjonujące przygody nowej idolki młodszej młodzieży mają walory językowe, pisarskie, artystyczne, czort wie, jakie – to zainteresowałyby nie piętnasto -, czy szesnastolatków, tylko dzieci…może nie połowę od nich młodsze, ale na pewno z pięć – sześć lat. 

Czemu taki a nie inny dobór lektur ma służyć? Doprowadzeniu społeczeństwa do zupełnego zdebilenia? 😦

Pan Mróz i cała reszta

Istnieje ktoś taki jak Dziadek Mróz, to wiem. Pana Remigiusza Mroza nie określę mianem – mimo zimowej pory – ,,dziadka”, bo  primo nie chciałabym, by obraził się śmiertelnie, secundo – gość jest ode mnie zdaje się jakieś pięć lat starszy, a ja do miana babci póki co nie pretenduję. W każdym bądź razie – szacun wielki dlań za sprawne pióro. Ale – dość już tych zachwytów. Przejdźmy do rzeczy. 

Przyznaję się bez bicia, iż jestem absolutną fanką będącej wytworem wyobraźni tegoż pana Mroza – senior associate Joanny  Chyłki.  Omawiana Joanna Ch. ze swoim językiem (niezbyt wyparzonym – ach, jakbym widziała i słyszała mój własny!) byłaby mną, gdyby…nie, oczywiście JA byłabym Joanną Ch.(yłką), gdybym – rzecz oczywista – poszła w ślady Tatusia (tudzież Brata i Bratowej) – i wybrała karierę prawniczą. Jak wiadomo – prawnikiem nie zostałam, bo coś takiego jak casusy mnie niespecjalnie pasi (aczkolwiek jestem wręcz zauroczona subtelnością służących prawnikom łacińskich sentencji – na przykład in dubio pro reo) i wybrałam niespecjalnie zawrotną (a w każdym razie na dzień dzisiejszy) karierę historyka. 

Wiedziona uczuciem do rzeczonej Joanny i do jej wiernego przybocznego o zaiste zacnym imieniu Kordian (to o nim musiał pisać Słowacki, kiedy padały słowa: „Jam jest posąg człowieka na posągu świata”) – sięgnęłam po pozostałe z dotychczasowych książek Pana Mroza. I…?

I rozczarowałam się srodze. Niestety ŻADEN z bohaterów nie miał tej detektywistycznej żyłki cechującej tandem J&K (Joanna&Kordian) albo Ch&O (Chyłka&Oryński). W ŻADNYM nie mogłam się doszukać wyrazistości. ŻADEN nie miał specyficznego poczucia humoru. ŻADEN nie miał tak cudownie ciętego języka!

Jak widać – lubię wyrazistych/e bohaterów/erki. Drugim przykładem książkowej postaci, którą uważam za rewelacyjną – jest Klementyna Kopp z serii Katarzyny Puzyńskiej o Lipowie. Znów – tytan pracy. Znów – mówi, co myśli i nie owija w bawełnę. Chyłka dysponuje Kordianem, Klementyna ma Daniela. Jeden i drugi są tak naprawdę dodatkami do dominujących, władczych postaci kobiet. 

Rozmarzyłam się, wiem… ale gdyby Mróz z Puzyńską napisali wspólną książkę? Kto wie – może panie Chyłka i Kopp byłyby najlepszą parą „detektywów” w IV RP?

Wrażenie

Uważni czytelnicy mojego bloga pewnie zdążyli się zorientować, że nie tylko lubię pisać, ale i czytać. Czytam właściwie wszystko, co mi się – jak to się mawia pod rękę nawinie. Często sięgam po coś, co zostało oparte na faktach – jakieś dzienniki, pamiętniki et cætera.
Wrażenie. Jakie książki wywarły na mnie takie wrażenie, że uśnięcie po nich okazało się być dużym wyzwaniem?

,,Anioły jedzą trzy razy dziennie” oraz „Miłość z kamienia” – obydwie autorstwa Grażyny Jagielskiej. Autorka to żona korespondenta wojennego -Wojciecha Jagielskiego. Jej życiorysem możnaby obdzielić kilka osób. Pewien czas spędziła w szpitalu psychiatrycznym. W „Aniołach” ten pobyt opisuje. „Miłość” to wstrząsający zapis życia z korespondentem wojennym – ogromny ciężar psychiczny, z jakim najbliżsi takiej osoby musza sie zmierzyć; nieustający – niekiedy paraliżujący – strach o tego kogoś, a jednocześnie konieczność stawiania czoła codziennym problemom, kiedy ów korespondent jest na misji.

Zielonogórzanka Tamara Zwierzyńska – Matzke (1968 – 2000) w swoim dzienniku „Czasami wołam w niebo” pozostawiła zapis przegranej rocznej walki z nowotworem szyjki macicy. Uzupełniony notatkami jej męża – mówi o wielkiej miłości, o byciu ze sobą do końca. O uczuciu nierozerwanym nawet przez śmierć.

Książki Magdaleny Krzeptowskiej i Anne – Dauphine Julliand traktują o pewnym, chciałoby się rzec, zaburzeniu porządku świata. O sytuacji, w której to nie dzieci żegnają rodziców, ale – na odwrót – rodzice żegnają dzieci. Magdalena Krzeptowska utraciła je wskutek wypadku, córka Anne – Dauphine Julliand odchodziła długo i w cierpieniu związanym z chorobą genetyczną. Krzeptowska zapisuje raczej swoje przemyślenia. Julliand czyni to również, ale skupia się głównie na faktach, na wydarzeniach, na tym, czego była uczestnikiem bądź naocznym świadkiem.

Z beletrystyki czymś, co mnie zszokowało – i szokuje nadal, bo to akurat czytam i de facto ta właśnie książka sprawiła, że zdecydowałam się stworzyć niniejsze zestawienie – jest książka Małgorzaty Wardy. Ex æquo z nią plasują się książki Agnieszki Olejnik.

Powyższe dzieła są książkami opisującymi jak trudne mogą być relacje… w dwóch pierwszych przypadkach – między rodzeństwem…

…w trzecim – między dwojgiem bardzo młodych ludzi (wręcz nastolatków), którzy nagle muszą stanąć oko w oko z dorosłością. Z rzeczywistością niekiedy brutalną.

Tak naprawdę w każdym z nas tkwi choć odrobina wrażliwca.

Takiej laleczki z saskiej porcelany.

https://youtu.be/LjCdM2TJbSM

Rozśmieszanie Pana Boga

,,Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach’’ – głosi powiedzenie. Ja Go rozśmieszyłam. I chyba śmieszę do tej pory.

I odtąd pod oknem Twoim

i groszki kwitną, i róże –

na modłę wiotkich powoi

pną się i pną… po murze.

(Ewa Demarczyk ,,Groszki i róże’’)

Kolejna próba pisania. Poprzedni pamiętnik zniszczyłam w przypływie bynajmniej nie złości, tylko takiej… takiej totalnej bezsilności. W momencie, w którym chciało mi się wyć do księżyca. Czasem są takie momenty, wówczas – jeśli nie mogę się uspokoić – sięgam po leki. Mam jednak tę świadomość, że od jednego z tych leków można się łatwo i szybko uzależnić – korzystam więc z niego bardzo ostrożnie.

 

  1. 2016

 

Pisanie bloga muszę na razie odwiesić na kołek. Przedwczoraj – po dziewięciu miesiącach srania się wszystkiego, a jednocześnie kłamliwego zapewniania siebie samej, że ,,kto jak kto, ale ja dam radę’’ – spasowałam (dużo za późno, jak się okazało), lądując tym samym na kozetce u psychoterapeuty. Ryczałam babce przez bitą godzinę. Kobita natychmiast skierowała mnie do psychiatry – jutro wizyta. Mam już chyba wyrąbane na wszystko, na co można mieć wyrąbane. Niech się dzieje wola nieba!

 

Powyższe słowa pisałam we wrześniu, mamy już grudzień. Stany depresyjno – lękowe ciągną się u mnie kolejny miesiąc. Jednego dnia jest lepiej, drugiego – gorzej. Taka sinusoida. Są gigantyczne doły (wprawdzie), ale w zasadzie nie ma euforii. Ktoś próbował dopytywać mnie, czy to aby na pewno nie jest – jak odeń usłyszałam – ,,wygodnicka postawa życiowa’’. Szczerze w to wątpię…

 

  1. 2016

 

Jestem osobą wierzącą. Wierzę, że istnieje Bóg. Jednocześnie w Kościele wiele rzeczy mi się nie podoba – uważam, że w Polsce jest on zbyt zależny od polityki. Nienawidzę PiS – u. Jak również Ojca Dyktatora i jemu podobnych. Radio Maryja byłoby dla mnie medium katolickim i możliwe, że bym go słuchała, gdyby nie rzeczony Ojciec właśnie.

 

,,Jak trwoga to do Boga’’? Chyba niekoniecznie. To znaczy: to nie jest tak, że: o, nagle zaczynam wierzyć i biegać do Kościoła, bo coś mi w życiu poszło nie tak. Moją modlitwą – słowami, którymi najczęściej się modlę – są słowa Magdaleny Czapińskiej…

 

 

…mistrzowsko wykonane przez Edytę Geppert.

 

Ty, Panie, tyle czasu masz,

mieszkanie w chmurach i błękicie.

A ja na głowie mnóstwo spraw

i na to wszystko jedno życie.

A skoro wszystko lepiej wiesz,

bo patrzysz na nas z lotu ptaka –

to powiedz mi, czemu tak jest,

że czasem tylko siąść i płakać?

 

Ja się nie skarżę na swój los,

potulna jestem jak baranek.

I tylko mam nadzieję, że…

że chyba wiesz, co robisz, Panie.

 

Ile mam grzechów – któż to wie?

A do liczenia nie mam głowy…

Wszystkie darujesz mi i tak,

nie jesteś przecież drobiazgowy.

Dlaczego mnie do raju bram

prowadzisz drogą taką krętą?

I czemu wciąż doświadczasz tak

jak gdybyś chciał uczynić świętą?

Nie chcę się skarżyć na swój los,

nie proszę więcej niż dać możesz.

I ciągle mam nadzieję, że…

że chyba wiesz, co robisz, Boże.

 

To życie minie jak zły sen,

jak tragifarsa, komediodramat.

A gdy się zbudzę, westchnę: ,,Cóż…

to wszystko było chyba… zamiast’’.

Lecz, póki co, w zamęcie trwam,

liczę na palcach lata szare.

I tylko czasem przemknie myśl:

przecież nie jestem tu za karę…

 

Dziś czuję się jak mrówka, gdy

czyjś but tratuje jej mrowisko.

Czemu mi dałeś wiarę w cud,

a potem odebrałeś wszystko?

 

Nie chcę się skarżyć na swój los,

choć wiem, jak będzie jutro rano.

Tyle powiedzieć chciałam Ci

zamiast… pacierza na dobranoc.

 

Leki (,,Lorafen’’ i ,,Elicea’’) stały się nieodłącznymi elementami mojego codziennego funkcjonowania. To o pierwszym z nich pisałam, że łatwo jest od niego się uzależnić.

 

  1. 2016

Przesiedziałam ponad godzinę.

Wypłakałam wszystkie łzy.

Było miło.

Konkretnie.

Rzeczowo.

Zapisano antydepresanty.

Zalecono odpoczynek.

Mam zespół lękowy – to już wiemy.

Następna wizyta za miesiąc.

 

Po kilku dniach dodawałam:

  1. 2016

Chyba wiem, jak czują się narkomani po zażyciu działki. Możliwe, że czują się tak jak ja teraz. Jestem ospała i zobojętniała na wszystko, co mnie otacza. Mama coś do mnie mówi, a ja ,,odpływam’’. Dosłownie. Jestem nieprzytomna. Nawet napisanie paru zdań – tak, tych teraz – to dla mnie mega duży wysiłek. Osłabienie. Zniechęcenie. Strach. Jest ch*jowo.

Ch*jowo, ale stabilnie.

 

Natrętne myśli samobójcze. Zażywanie lekarstw, by te myśli zagłuszyć. A co za tym idzie – odpływ level hard. Potykanie się o własne nogi, podwójne widzenie – w dwu słowy: jakiś kosmos. Płacz w najmniej nieoczekiwanym momencie. Siedzę, gadam z mamą – i nagle zaczynam ryczeć. A jesteśmy w kawiarni – dookoła siedzi mnóstwo ludzi. Sklep… przystanek… wszystko mi jedno. Płaczę. I trudno jest mi nad tym zapanować. Gdzie podziałam się dawna ja z moją radością życia?

Świat nie rozumie depresji. Nie rozumie. Im dłużej w tym cholerstwie tkwię, tym bardziej przekonuję się o słuszności tych słów. O słuszności? O prawdziwości.

Ech, złudzenia

jak na skrzydłach

prosto w jutro niosły.

Chcieliśmy za wszelką cenę

wkroczyć w świat dorosłych.

Dzisiaj tylko sny zostały…

ale kto je kupi?

Jak przysłowia się sprawdzają –

młody to i głupi…

(Edyta Geppert ,,Czy pamiętasz jak to było?”)

,,To są tylko głupie studia’’ – powiedziano mi kiedyś. Straciłam do nich serce. Już ich nie kocham. Zraziłam się. A tak się na nie cieszyłam. Mówiłam sobie, że będę historykiem. Kochałam historię. Jako naukę. Studia też mi się podobały. Dziś ich nienawidzę. Nie chcę. Jestem zmęczona. Wykończona. Ja nie mam siły! A tak chciałam wkroczyć w świat dorosłych. Świat, w którym nie mogę się odnaleźć. Kiedy sama się odnajdę?

Na chwilę przed odlotem

wśród ptasich stad,

w zawiłym horoskopie

na tysiąc lat –

w otwartym nagle oknie

w cieniu za firanką,

wśród ludzi na przystanku,

w słońcu i we mgle

szukaj mnie.

Cierpliwie dzień po dniu

staraj się podążać moim śladem.

Szukaj mnie,

bo sama nie wiem już,

bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.

 

Wśród siedmiu dni tygodnia

jednakich tak,

w tańczących deszczu kroplach,

zawodu łzach.

Po lustra obu stronach,

w nowych wciąż marzeniach.

Gdzie jestem, gdzie mnie nie ma

już nie bardzo wiem.

 

Szukaj mnie

cierpliwie dzień po dniu,

staraj się podążać moim śladem.

Szukaj mnie,

bo sama nie wiem już,

bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.

(Edyta Geppert ,,Szukaj mnie’’)

 

Kiedyś. Było cudnie. Lubiłam powtarzać słowa – w które wówczas wierzyłam.

A na razie fruwają motyle,

tyle tego, tamtego też tyle.

A na razie wierzymy w baśnie

i jaśniej…

i jaśniej…

 

A na razie kołyszą nas noce,

a na razie kołyszą nas dni.

Choć już życia – psiamać! –

popołudnie,

jest cudnie…

jest cudnie…

(Maryla Rodowicz ,,Jest cudnie’’)

Someone hast told me: ‘’It’s only a depression! You must fight with them! You will win this battle!’’. Great. I really want to believe in these words. How long, dear God…? How long…?Nine – almost ten – months. F*cking months of the f*cking sickness. F*cking life with the f*cking pills. How long will I fight with sleepless, which destroys me completely?

How long… how to cope psychologically with the depression?

***

Powiedziałam Panu Bogu o swoich planach. Teraz widzę, jak Go rozśmieszyłam.

 

 

 

 

Próba oczyszczenia

Ty, Panie, tyle czasu masz

Niech ten tekst będzie pewnym wyznaniem. Źle się czuję z samą sobą. Straciłam chęć do wszystkiego. Nie jestem w stanie zmusić się do zrobienia czegokolwiek. Nie, to nie jest kwestia nadmiaru czasu. Chyba. Nie potrafię cieszyć się tym, co kiedyś mnie cieszyło. Jestem kłębkiem nerwów. Zupełnie się pogubiłam. Siedzi we mnie coś, co nie chce wyjść. Uczucie głębokiego zniechęcenia? Strachu?

Mieszkanie w chmurach i błękicie

Pół roku życia na placu budowy. Wydanie absolutnie wszystkich pieniędzy, jakie się miało. Wydanie ich na ten nieszczęsny plac budowy – na opłacenie tego – jak to się szumnie nazywało – hotelu. Obiecywano nam spokój, warunki do nauki, ładnie urządzone pokoje. Nic z tego, co obiecywano, nie otrzymaliśmy. A dla mnie 2500 złotych miesięcznie to był naprawdę duży wydatek. Miałam nadzieję, że sobie poradzę. Nie poradziłam. Psychicznie.

A ja na głowie mnóstwo spraw

Wszyscy chcą, żebym ja już domykała ten wyjazd. Oddawała wszystkie prace, broniła się we wrześniu. A ja straciłam siłę. Siły. Wszystkie siły – psychiczne i fizyczne. Od pół roku nie jestem w stanie usnąć w nocy. Ratunkiem są tabletki – ziołowe, ale tabletki. Płaczę. Dużo płaczę. Ale w ukryciu. Tak, żeby nikt nie widział.

I na to wszystko jedno życie

Nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. Miałam plany, tyle marzeń. Wyobrażałam sobie siebie najpierw jako panią magister – później – ewentualnie studentkę studiów doktoranckich, a summa summarum dziewczynę z tytułem doktora…

A skoro wszystko lepiej wiesz

Nie potrafię zebrać się, by zadzwonić do kogokolwiek. By skontaktować się z kimkolwiek. Miałam jechać na działkę jutro – jeszcze nie wiem, czy pojadę. Nie potrafię się otworzyć. Nawet przed rodzicami. Duszę wszystko w sobie.

Bo patrzysz na nas z lotu ptaka

Mam wrażenie, że niewiele osób dostrzega mój problem. Bardzo niewiele. Najbliższa rodzina jest ze mnie dumna, że ja ,,tak doskonale dałam sobie radę’’ (to są jej słowa, nie moje). A mnie ten wyjazd tyle kosztował. Pomijam już kwestię finansową, ale mówię o kwestii psychicznej, nerwowej. Przepłakane noce, liczenie każdego, absolutnie każdego wydanego grosza. Brałam coś do ręki i dziesięć razy się zastanowiłam, zanim cokolwiek kupiłam. Trzysta pięćdziesiąt (czasem czterysta) złotych dostawane co tydzień z domu starczało na utrzymanie się na powierzchni przez kolejne siedem dni – rzadko kiedy wydawałam na coś ekstra. Małe, drobne szaleństwo to w zasadzie jedyna rzecz ,,tak dla siebie’’, na którą wydałam jakieś większe pieniądze.

To powiedz mi, czemu tak jest

Nie wiem, nie potrafię, nie umiem sobie pomóc. Nie potrafię uczynić tego pierwszego kroku. Dlaczego wycofałam się w cztery ściany domu? Dlaczego ograniczyłam kontakty z ludźmi do minimum?

Że czasem tylko siąść i płakać?

Jestem płaczliwa. Rozdrażniona. Kiedyś taka nie byłam. Gdy miałam problem – rozmawiałam. Wyrzucałam to z siebie. Teraz zamykam się w sobie. Płaczę. Nawet, kiedy rozmawiam z ludźmi – nie umiem się otworzyć tak do końca.

Ja się nie skarżę na swój los

Kopenhagę jako miasto pokochałam. Myślę, żeby tam wrócić… nawet jeśli nie w tym roku, to z pewnością kiedyś. Pokochałam Nørrebro z jego wielokulturowość, Østerbro za czar małych uliczek. Indre By – kopenhaska Starówka, Strøget – to wszystko jest piękne. Amager Strand – plaża obok której mieszkałam – i te piękne zachody słońca.

Potulna jestem jak baranek

Ja nie potrafię powiedzieć ,,nie’’. Nie jestem asertywna. Niestety. Gdy ktoś mnie o coś prosi – robię wszystko, by temu podołać. Kiedy ktokolwiek zwróci się do mnie o pomoc – próbuję pomóc. Wiem, że zdarzają się osoby, które to wykorzystują.

I tylko mam nadzieję, że…

(Że wszystko się da naprawić. Wszystkie moje błędy i niedopatrzenia.)

….Że chyba wiesz, co robisz, Panie

Wszystko, co do tej pory mnie spotykało i spotyka nadal – być może jest po coś. Może po to, bym coś lepiej zrozumiała lub w ogóle zrozumiała to, czego nie rozumiałam wcześniej? Może jest w tym jakiś sens, którego ja nie dostrzegam – i gdybym to ‘coś’ dostrzegła, byłoby lepiej?

IMAG1451[1]