Obydwa poprzednie filmy Katarzyny Rosłaniec zostały przeze mnie obejrzane (tak ,,Galerianki”, jak ,,Bejbi blues”), tak więc po najnowszym obrazie tej reżyserki nie spodziewałam się absolutnie niczego, co nie byłoby skandalizujące. Przyznaję jednak, że aż takiego hardkoru, jaki przyszło mi obejrzeć wczoraj – nie spodziewałam się w najgorszych snach.
,,Sex, drugs & instagram” – wszystko się zgadza, aczkolwiek w miejsce instagrama ja osobiście wstawiłabym nieśmiertelnego rock&rolla. Dużo pieprznych scen, jeszcze więcej wulgaryzmów, narkotyki, fajki, alkohol – w filmie zawarto wszystkie te rzeczy. I to jest podobno obraz pokolenia obecnych dwudziestolatków. Ja się do tego pokolenia wprawdzie zaliczam, ale w nawet nie przypuszczałam, że ono jest – przez autorów filmu przynajmniej – odbierane jako upadłe na samo dno. Jejku, każde pokolenie ma jakieś swoje odpały i przypały; to wszystko, co pokazuje film nie jest nowe. Jest takie powiedzenie: ,,zakazany owoc najlepiej smakuje”. Każda z wymienionych rzeczy jest z reguły wpajana nam jako przysłowiowy zakazany owoc. Nietrudno się domyślić, że aż nęci, żeby tego spróbować.
Życie głównej bohaterki – to rodzaj tańca. (I to – jak rozumiem – miała symbolizować pierwsza scena, kiedy ta dziewczyna tańczy ze swoją matką i siostrą do piosenki Haliny Frąckowiak ,,Papierowy księżyc”.) Ale takiego zakazanego, narkotycznego, balansującego na granicy dobrego smaku (film niekiedy był aż obsceniczny). Takiego, który chyba najlepiej jej smakuje.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.