Im jestem starsza, tym łatwiej przychodzi mi akceptowanie siebie. Nie przejmuję się brakiem sztucznych rzęs i tym, że muszę wyjść z domu bez makijażu (choć akurat teraz w domu siedzę, bo ciągle mam stan podgorączkowy i jestem po prostu bardzo słaba). Kilka lat temu Ktoś, kto jest mi bardzo bliski (i dziesięć lat ode mnie starszy), powiedział mi:
– Przejdzie Ci latanie w mejkapie. Jak byłam w Twoim wieku, to bez tapety się z domu nie ruszyłam. A teraz wiesz, że mi przeszło?
I ja też już jestem na tym etapie. Tak czuję. Mogę mieć jedynie lekko potuszowane rzęsy, a na paznokciach – odżywkę zamiast zieleni, czerwieni czy czerni.
I może być mi z tym naprawdę nieźle. Zwłaszcza, że w uszach dźwięczy mi tekst do utworu Maryli Rodowicz:
„Z bólu wyrosnę,
z trzepaka zejdę.
Jeszcze się tylko nacieszę we śnie
i wyjdę wcześniej.
Ale nic, ja się jeszcze roztańczę,
ale nic, ja się jeszcze rozkręcę.
Choćby w tańcu tym jak pąk róży
pękło serce, me głupie serce.
Bo gdy nawet ta bladź kostucha
wcześniej zwali mnie z tego trzepaka,
no to cóż, pozostanę na brudno,
na brudno, lecz – z lotu ptaka!
Z bólu wyrosnę,
z trzepaka zejdę.
Jeszcze się tylko nacieszę we śnie
i wyjdę wcześniej”
Zwłaszcza… No właśnie. Tak to już jest z utworami, które gdzieś tam zaczynają za mną łazić. Najpierw teksty, a potem dopiero muzyka (i tak było w tym przypadku). Najczęściej. I to też zaakceptowałam.
Chociaż – akceptacja wygląda też tak. I też jest taka bardzo moja.
To, że mam swój świat – też zaakceptowałam. Choć kiedyś może zejdę z tego trzepaka. I stanę się bardziej przyziemna.

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.