Homo Czytatus = Człowiek czytający

Szwendałam się dziś po ulicach 100lycy i rozmyślałam… nad czytelnictwem.

Jest w Warszawie kawiarnia, nazywa się Nabo (po duńsku ,,nabo” to ,,sąsiad”) na jej facebookowym profilu znalazłam kilka dni temu zdjęcie czytającego dziecka… i jakże trafnie opisane: ,,homo czytatus”. Sama się do ,,homo czytatusów” zaliczam (co stwierdzam nie bez dumy) i bardzo boleję nad tym, iż ów gatunek zanika (prawdopodobnie bezpowrotnie). W erze komputerów, tabletów i e – czytników coraz rzadziej sięgamy po dłuższe formy literackie – w szczególności po ich wersję papierową. Nie wyobrażam sobie życia bez… zapachu książek. Uwielbiam ten zapach. Sięgam po słowo pisane nie tylko po to, by cieszyć oko jego widokiem, ale też szukam sposobu na oderwanie się od rzeczywistości (tak, wiem, jestem marzycielką!). Ostatnio miałam tak zwariowany okres, że najczęściej – mając chwilę czasu – wybierałam to, przy czym mogłam się pośmiać, przy czym mogłam odpocząć. Mnie – historykowi zajmującemu się II wojną światową, Powstaniem Warszawskim, wojskowością – w związku z z zawodem często przychodzi przerabiać tak ciężkie lektury (w sensie literatury, jak również materiałów archiwalnych), że takie – jak ja to mawiam – ,,odmóżdżenie” stanowi podstawę podstaw, by nie oszaleć. Ostatnio sięgam głównie po literaturę polską, ale gdyby ktoś rodem z Filipin opublikował coś, co zostanie uznane za warte przeczytania, to chętnie bym się za to zabrała.