Od wczoraj zaliczamy weekendową ,,rozrywkę” – fundowaną przez akademik. Polega ona na zaliczaniu przynajmniej dwóch fałszywych alarmów pożarowych dziennie. Wczoraj o piętnastej uaktywnił się pierwszy – akurat nie było mnie w domu. Drugi zawył o dwudziestej, a ja akurat oglądałam mój ulubiony serial i byłam święcie przekonana, że coś się jara w serialu (tylko, cholera, co tak głośno?!), toteż zadka sprzed komputera nie ruszyłam. Ale coś długo wyło, więc się połapałam, że to chyba nie w serialu, lecz w realu – i – jak wszyscy pozostali mieszkańcy – pozostawiwszy cały swój skromny studencki dobytek na pastwę ewentualnego ognia – zdecydowawszy się uratować – poza własnym tyłkiem, oczywiście – kurtkę, dokumenty i obydwa telefony – wyszłam na dwór. Ognia nigdzie nie było widać, niemniej jednak patrzyliśmy jak załogi trzech wozów strażackich wpadają do środka, tylko po to, żeby stwierdzić, że absolutnie jest wszystko w porządku.
Miesiąc: Marzec 2016
Spacerem w stronę Norrebro
Mentor – Mentees Orientation Dinner :)
Takiej nocy, jak ostatnia, nie miałam dawno. A w zasadzie – chyba jeszcze nigdy w życiu żadna moja noc nie była aż tak zwariowana. Może jednak… zacznę od początku.
Wczoraj w dzielnicy Norrebro – w bibliotece wydziału nauk przyrodniczych Kobenhavns Universitet – odbył się Mentor – Mentees Orientation Dinner – uroczysta kolacja tutejszych mentorów i ich podopiecznych, organizowana przez Studenterhuset.
O 17.30 miałam się spotkać z moimi mentorkami i znajomymi z grupy przed wejściem do rzeczonej biblioteki. No więc – ja, mądra – stwierdziłam, że właściwie to po co mam wydawać 36 DKK na bilet jednorazowy – wolę się przelecieć piechotką. ,,Przelatywanie się piechotką” z Amager na Norrebro zajęło mi równo dwie godziny, co nie zmienia faktu, że było niezwykle przyjemne, a to z tego powodu, iż dzień był bardzo piękny, bardzo słoneczny (i dziś też taki jest). Poniżej – parę zdjęć z rzeczonego ,,przelatywania się piechotką”:
Orstedsparken
Bracia Orsted (Oersted) to żyjący na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku Anders Sandoe (polityk i prawnik; premier Danii w latach 1853 – 1854) i Hans Christian (chemik i fizyk). Są patronami parku przy Andersens Boulevard, który dziś odwiedziłam. Przy Andersens Boulevard? To jest w zasadzie obszar ograniczony następującym ulicami: Frederiksborg Gade, Norre Voldgade, Norre Farimagsgade i właśnie Andersens Boulevard.
Park został otworzony w 1879 roku (budowę rozpoczęto trzy lata wcześniej), a zaprojektował go duński architekt krajobrazu Henrik August Flindt (1822 – 1901). Zajmuje powierzchnię 6,5 ha i – niczym wrocławskie Wzgórze Partyzantów – został wzniesiony na terenie dawnych fortyfikacji miejskich.
Pogoda była wymarzona na spacer – piękne słońce, błękitne niebo… aż chciało się wyjść z mieszkania:) Spacerowałam, podziwiając parkową roślinność i – przede wszystkim – relaksując się, wdychając świeże powietrze 🙂 Było na co popatrzeć – park jest także obfity w rozmaite rzeźby. Jeśli chodzi o ,,klimat” – przypominał mi moje ulubione wrocławskie miejsce nauki w okresie sesji – park Tołpy.
I hicior.
8 marca
Generalnie – moim zdaniem takie ,,święta” jak Walentynki czy Dzień Kobiet powinno się obchodzić codziennie (w sensie, że okazywać sobie nawzajem uczucie czy kobietom – szacunek), toteż jakoś szczególnie ich nie celebruję… A jeszcze dziś znów ból głowy dał mi łupnia, więc z dwugodzinnych zajęć wyszłam zupełnie śnięta – nie miałam ani siły, ani ochoty iść dokądkolwiek, gdziekolwiek i po cokolwiek, więc zaszyłam się w akademiku. Tylko wieczorem wyszłam na plażę, żeby przemyśleć parę spraw… Było pięknie. Niebieskie, powoli szarzejące, wieczorne niebo, gdzieś w oddali „zlewające się” z wodą. I łabędź, zażywający kąpieli (chciałam napisać ,,ablucji” :)) .
Ps. A ja sobie dziś takie dwa prezenty sprawiłam :p tak, wiem, toż to rozpusta :p
…a na uczelni znalazłam – hicior.
Amager Kulturpunkt
Więc: przeżyłam… lekki szok
Jak w tytule. Wczoraj natknęłam się na wywiad ze znanym profesorem z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zaskoczyły mnie słowa Profesora, że ,,mniej niż dwa procent polskich studentów wyjeżdża na zagraniczne stypendia”. Ciekawe, z czego to wynika… Czasem, gdy rozmawiałam z ludźmi i pytałam o Erasmusa, padała odpowiedź:
– Nieee…. jakoś nigdy mnie tam nie ciągnęło.
Oczywiście, motywacje mogły / mogą być różne, ale – kurczę – nawet nie przypuszczałam, że ludzi, którzy decydują się na wyjazd, jest aż tak niewielu. Myślałam, że w czasach, kiedy mamy UE, kiedy wyjazd nie stanowi aż TAKIEGO problemu, bo najczęściej podróżuje się ,,na dowód”, kiedy załatwianie paszportów, a następnie ich wręczanie – nie wygląda tak jak w scenie z filmu ,,Miś” – tych studentów jest znacznie więcej.
W starym kinie
Dzisiaj zaszalałam. Bardzo chciałam obejrzeć film ,,Brooklyn”, w związku z powyższym poszłam do kina. Wydałam krocie (ale cóż… podobno raz się żyje!). Film naprawdę bardzo mi się podobał. Ale równie – jak film – podobało mi się kino – Grand Teatret.
Plany na jutro? Obijania się ciąg dalszy 🙂 Konkretnie – wizyta w Studenterhuset 🙂
A dziś – wracając deszczową Amagerbrogade do akademika – uparcie nuciłam sobie to:
Pogoń w stołówce akademickiej
Tradycyjnie – na obiad potuptałam do stołówki akademickiej, bo tam, wiadomo, najtaniej, przecież studenci tacy biedni. A że w tej naszej stołówce jedzenie jest dobre – tym chętniej studenci tam chodzą. Więc poszłam dziś i ja (jak zresztą chodzę codziennie). Zadowolona, podeszłam do kasy, zapłaciłam, odeszłam i nagle usłyszałam za sobą wrzaski, a po chwili ktoś szarpnął mnie za rękę. Za mną stała jakaś dziewczyna, tłumacząc mi, że zostawiłam… swoją kartę kredytową w czytniku. No, fakt, zapomniałam. Pół stołówki miało ubaw.
Imieniny po kopenhasku
Do dnia dzisiejszego myślałam, że najdziwniejsze imieniny spędziłam w 2009 roku, kiedy to świętowałam w warszawskim szpitalu na Banacha (a razem ze mną świętowało 3/4 oddziału neurologii dziecięcej; H. ma imieniny, no to trzeba je jakoś uczcić!). Dzisiejsze imieniny przebiły wszystkie pozostałe.
Wyspawszy się, a następnie zwlókłszy z magicznego mebla zwanego łóżkiem (o siódmej rano Internet odmówił mi posłuszeństwa, toteż rodzinka nie złożyła mi życzeń face – to – face, niemniej jednak uczyniła to esemesowo), zabrałam się za naukę, wyszedłszy z założenia, że, niestety, w pewnym momencie musi nadejść kres jakże słodkiego lenistwa. Pouczywszy się dostatecznie długo, by uznać, że mniej więcej kojarzę o, co – za przeproszeniem – kaman, udałam się do centrum miasta, by wziąć udział w wydarzeniu organizowanym przez International House, czyli instytucję zajmującą się ,,ogarnianiem” obcokrajowców przybyłych do Kopenhagi. Najbardziej interesowały mnie nadchodzące wydarzenia kulturalne – i wszelkie najpotrzebniejsze informacje dziś uzyskałam:) Spotkałam tam również mojego kolegę z Hong Kongu i dwie koleżanki z Włoch. No i zjadłam kawałek pysznego tortu! 🙂
Potem zrobiłam sobie małą imieninową przyjemność – a mianowicie zakupy…
Dlaczego nazywam dzisiejsze imieniny ,,dziwnymi”? Bo to jednak dziwne uczucie – świętować tak daleko od domu, w obcym kraju…
(Powyższe – w drodze na event)
(Poniższe – sam event)
(Poniżej – dźwig górujący nad ratuszem)





























































































Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.