8 marca

Generalnie – moim zdaniem takie ,,święta” jak Walentynki czy Dzień Kobiet powinno się obchodzić codziennie (w sensie, że okazywać sobie nawzajem uczucie czy kobietom – szacunek), toteż jakoś szczególnie ich nie celebruję… A jeszcze dziś znów ból głowy dał mi łupnia, więc z dwugodzinnych zajęć wyszłam zupełnie śnięta –  nie miałam ani siły, ani ochoty iść dokądkolwiek, gdziekolwiek i po cokolwiek, więc zaszyłam się w akademiku. Tylko wieczorem wyszłam na plażę, żeby przemyśleć parę spraw… Było pięknie. Niebieskie, powoli szarzejące, wieczorne niebo, gdzieś w oddali „zlewające się” z wodą. I łabędź, zażywający kąpieli (chciałam napisać ,,ablucji” :)) .

 
Jutro i pojutrze mam wolne. Mam nadzieję, że pogoda dopisze – i będę mogła wybrać się do miasta albo na jakiś dłuższy spacer. Piszę ,,mam nadzieję”, bo ostatnio Kopenhagi ta pogoda nie rozpieszcza.  
 
O nauce dziś nie piszę – te moje dywagacje na jej temat chyba powoli zaczęły męczyć czytelników bloga 😉
 
Uznaję Dzień Kobiet czy nie uznaję – niemniej jednak wszystkim moim ,,towarzyszkom kobiecej niedoli” życzę wszystkiego dobrego i… żeby zawsze wiedziały, że w nas, kobietach, drzemie to, o czym śpiewała najpierw niezrównana moim zdaniem Kalina J., a potem Hanna Banaszak.


Ps. A ja sobie dziś takie dwa prezenty sprawiłam :p tak, wiem, toż to rozpusta :p


…a na uczelni znalazłam – hicior.