Kiedyś z własnej nieprzymuszonej woli próbowałam nie jeść mięsa – wytrzymałam, o dziwo, pół roku. Generalnie, jestem mięsożerna. Stety lub nie, ale jestem. Swego czasu pojechałam do mojego bezmięsnego wujostwa – no i po tygodniu przymusowego wegetarianizmu zaczęłam śnić o kotletach schabowych. Koniec końców, wracając z ich Podkarpacia na moje Mazowsze – zarządziłam postój na pierwszym lepszym CePeeNie i wsunęłam hot – doga. Pierwszy głód został zaspokojony. Niemniej jednak – wegetarianizm do mnie powraca co jakiś czas. Najchętniej w snach. A ponieważ nie cierpię na nadmiar normalnych, ludzkich, spokojnych snów, tylko zawsze coś (żaliłam się parę dni temu), ostatni sen absolutnie przebił wszystkie dotychczasowe.
Badam genealogię mojej rodziny. Przygotowuję zjazd rodzinny. We śnie wysłałam do moich kuzynów zapytania o ich wymagania żywieniowe (pod kątem zjazdu właśnie). Jeden z nich odpisał mi, że jest bezmięsny. Do maila załączył długą listę produktów, których nie je i – znacznie krótszą – tych, które je. Wniosek: przed zjazdem będę musiała faktycznie porozsyłać wiadomości z prośbą o wyłuszczenie, kto jak i czym się żywi. Bo coś przeczuwam, że taka lista się przyda.
To tak á propos snów, bo już pisałam, że na ogół normalne nie są.
Co poza nie – normalnymi snami?
A poza tym nic na działkach się nie dzieje…