Wsiadłszy do auta, ruszyliśmy z M. w Polskę. Ściślej: w Wielkopolskę. Do Leszna. Cel: Blue Kot ♥️ do którego zatęskniłam po dwóch latach niebytności.

Rozłożyliśmy wyjazd na dwa dni, bo to jednak kawałek, a ja z jazdą wieczorną (podobnie zresztą jak z tą w deszczu) się nie kocham i generalnie jak nie muszę, to nie jadę (chyba, że jako pasażer). Leszno – ładne miasto, jest co zwiedzać. Jak wiadomo, zdarza mi się oglądać cmentarze, więc leszczyńskie lapidarium odwiedzone, a jakże. Warte zobaczenia są kościoły staromiejskie. No i sam rynek z ratuszem i urokliwymi kamieniczkami (dwa lata temu dotrzeć się tam nie udało – teraz musiałam nadrobić!). I leszczyńskie Muzeum Okręgowe z wystawą poświęconą historii miasta, na której wykorzystano fragment „Zaproście mnie do stołu” Wojnowskiej (lubię ten utwór, lubię, może nie tak bardzo, jak wałkowaną na okrągło „Sambę”, ale obojętnie obok niego przejść nie jestem w stanie).



Wieczór minął nam pod znakiem komedii romantycznej (w wersji polskiej, lukrowanej). Jakby ktoś szukał noclegu w tym urokliwym mieście, to polecamy udać się tu.
Niedziela – zamek rydzyński. Przepiękny. Zwiedzany z przewodniczką – widać, że będącą pasjonatką tego miejsca. Opowieść o historii miejsca, opowieść o szkole rydzyńskiej, w której przez pewien czas kształcił się Lutyk – jedyny syn założycieli harcerstwa polskiego. A że ja z harcerstwem jestem bardzo związana – to tym chętniej posłuchałam…
A poranna kawa była w „Lukrze”…

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.