Tak by chciało się pogadać, ale z kim?

Z samą sobą już dogadać się tak trudno,

a człowieka, który obok mnie tu śpi

nie obudzę – musi w pracy być na siódmą.

            Gorycz niesłodzonej kawy. Mocnej – jak przystało na espresso. Moja ulubiona kafejka na Amagerbrogade – bardzo blisko Øresundsvej. Często można mnie tutaj zastać – pogrążoną w lekturze.

Zapaliłam papierosa. Wciągnąwszy parę razy dym do płuc – zgasiłam go w popielniczce. Przewróciłam kolejne kartki książki – nieśmiertelny ,,Ojciec Chrzestny’’ jest dobry na wszystko, pomaga nawet w dni, kiedy mam największe doły. Nie cierpię Petera Clemenzy, przyznaję, ale takim Santinem Corleone osobiście bym nie wzgardziła… Dzisiaj jest lepiej – nie tęsknię już tak bardzo jak wczoraj, kiedy – wieczorem – przemierzałam plażę; znaną tutaj jako Amager Strand. Na ile to jest chwilowa poprawa nastroju – tego nie wie nikt. Łącznie ze mną.

Znam te drogi przez układy planetarne,

w chmury, bzdury i marzenia, w nieskończoność.

Trzeba znaleźć tu, na Ziemi, swoją prawdę –

nawet gorzką…

nawet słoną….

Nawet jeśli znalazłam już tę swoją prawdę – gorzką, słoną, jaka by ona nie była – potrzebuję trochę czasu, by się z tą prawdą oswoić. Nietrudno się domyślić, że pojęcie ,,trochę czasu’’ jest względne – sama jestem ciekawa, jak długo przyjdzie mi się zapoznawać, zaprzyjaźniać, oswajać.

…którą dzielisz ze mną Ty

w noc bezsenną,

tu na Ziemi.

Coś strwonione, pierzchło skrycie

Szara, wielka kamienica,

pokój, dywan, koń drewniany.

Z okien: wozy, tłum, ulica,

raj podwórza zakazany.

 

Stwierdziłam, że w sumie to po co siedzieć w domu – pójdę na spacer. Plaża – na ogół za dnia pełna ludzi – w okolicach godziny dwudziestej robiła się pustawa, a godzinę później – była absolutnie wyludniona. Dzisiaj było na domiar złego bardzo chłodno – wręcz zimno – a taka pogoda długim nadmorskim pieszym wycieczkom nie służy… Bądź co bądź – całą plażę, na której zwykło kwitnąć życie towarzyskie dzielnicy Amager – miałam dla siebie.

Ostre nadmorskie powietrze cięło mnie po twarzy. Pod powiekami czułam łzy. Ta tęsknota za domem była najgorsza. Ale – pocieszałam się, że to już zdecydowanie bliżej niż dalej – pięciomiesięczne stypendium powoli… chyliło się ku końcowi. O ile o stypendium można powiedzieć, że się ,,chyliło’’ (nawet jeśli ,,ku końcowi’’). Przyspieszając kroku, pogłośniłam swoją mp3, by lepiej słyszeć Ewę Demarczyk, śpiewającą o strachu na wróble, pragnącym przysiąc miłość. Abstrahując od rzeczonej Demarczyk, rzeczonego stracha i wszystkich groszków i róż na tym świecie – w myślach powtarzałam sobie wiersz ,,Młodość’’ Leopolda Staffa, będący jednym z moich ulubionych. ,,Szara, wielka kamienica’’. Dom, w którym spędziłam znaczną część mojego dzieciństwa nie był wprawdzie kamienicą Bóg wie jak szarą (oraz starą), a raj podwórza stał zawsze przede mną otworem – cóż z tego, że owe podwórze nie posiadało absolutnie żadnej bramy i właściwie każdy osobnik przemierzający ulice warszawskiego Mokotowa mógł tam zajrzeć…? Teraz – będąc na obczyźnie już któryś miesiąc z rzędu – boleśnie odczuwałam brak pięćdziesięciu czterech metrów kwadratowych na Malczewskiego, z którymi wiązałam wiele pięknych wspomnień. Zwłaszcza, że od samego początku pobytu poza granicami mieszkałam w warunkach, których mało komu bym życzyła.

Do osób przesadnie otwartych nie należałam nigdy. Wręcz przeciwnie – jestem osobą nieśmiałą i zamkniętą w sobie; wiem, że wielu ,,ludziów’’ odbiera mnie wręcz jako zimną. No i – szczerze powiedziawszy – wolę pisać niż gadać. Stąd piszę, piszę, piszę… jakoś łatwiej mi to przychodzi. Zdecydowanie łatwiej – niż przemówienia, wystąpienia, rozmowy wszelkiego rodzaju. Tym, co stosunkowo szybko pierzchło – mniej czy też bardziej skrycie – są rozmaite myśli, słowa, znajomości. Czuję, że wiele rzeczy po prostu zaniedbałam. Czuję? Wiem to. Niektóre z nich – nie wrócą już nigdy.

Jak to się mówi: zmieniłam płytę. Zamiast groszków, róż, Staffa – słuchałam teraz Metalliki…

So close no matter how far

couldn’t be much more from the heart,

forever trusting who we are

and nothing else matter.

…a po głowie chodził mi Przerwa – Tetmajer.

Taki tam spokój. Na gór zbocza

światła się zlewa mgła przezrocza

na senną zieleń gór.

Szumiący z dala wśród kamieni

w słońcu się potok skrzy i mieni

w srebrnotęczowy sznur.

Szłam. Plażą. Pogrążona w marzeniach. Szłam. Przed siebie. Uciekając – od problemów, od prozy życia. A pod powiekami czułam tylko słone łzy.

Glade Jul, dejlige Jul

Kiermasz świąteczny w Szkole Francuskiej w Warszawie. Rodzice. Dziadkowie. Jedna Ciotka. Ciotką jestem ja.

Glade jul, dejlige jul,
engle daler ned i skjul!
Hid de flyver med paradisgrønt,
hvor de ser, hvad for Gud er kønt,
lønlig iblandt os de går,
– lønlig iblandt os de går!

Julefryd, evige fryd,
hellig sang med himmelsk lyd!
Det er englene, hyrderne så,
dengang Herren i krybben lå,
evig er englenes sang,
– evig er englenes sang.

Fred på jord, fryd på jord,
Jesusbarnet blandt os bor!
Engle sjunger om barnet så smukt,
han har Himmerigs dør oplukt,
salig er englenes sang,
– salig er englenes sang.

Salig fred, himmelsk fred
toner julenat herned!
Engle bringer til store og små
bud om ham, som i krybben lå;
fryd dig, hver sjæl, han har frelst,
– fryd dig, hver sjæl, han har frelst!


Rozśmieszanie Pana Boga

,,Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach’’ – głosi powiedzenie. Ja Go rozśmieszyłam. I chyba śmieszę do tej pory.

I odtąd pod oknem Twoim

i groszki kwitną, i róże –

na modłę wiotkich powoi

pną się i pną… po murze.

(Ewa Demarczyk ,,Groszki i róże’’)

Kolejna próba pisania. Poprzedni pamiętnik zniszczyłam w przypływie bynajmniej nie złości, tylko takiej… takiej totalnej bezsilności. W momencie, w którym chciało mi się wyć do księżyca. Czasem są takie momenty, wówczas – jeśli nie mogę się uspokoić – sięgam po leki. Mam jednak tę świadomość, że od jednego z tych leków można się łatwo i szybko uzależnić – korzystam więc z niego bardzo ostrożnie.

 

  1. 2016

 

Pisanie bloga muszę na razie odwiesić na kołek. Przedwczoraj – po dziewięciu miesiącach srania się wszystkiego, a jednocześnie kłamliwego zapewniania siebie samej, że ,,kto jak kto, ale ja dam radę’’ – spasowałam (dużo za późno, jak się okazało), lądując tym samym na kozetce u psychoterapeuty. Ryczałam babce przez bitą godzinę. Kobita natychmiast skierowała mnie do psychiatry – jutro wizyta. Mam już chyba wyrąbane na wszystko, na co można mieć wyrąbane. Niech się dzieje wola nieba!

 

Powyższe słowa pisałam we wrześniu, mamy już grudzień. Stany depresyjno – lękowe ciągną się u mnie kolejny miesiąc. Jednego dnia jest lepiej, drugiego – gorzej. Taka sinusoida. Są gigantyczne doły (wprawdzie), ale w zasadzie nie ma euforii. Ktoś próbował dopytywać mnie, czy to aby na pewno nie jest – jak odeń usłyszałam – ,,wygodnicka postawa życiowa’’. Szczerze w to wątpię…

 

  1. 2016

 

Jestem osobą wierzącą. Wierzę, że istnieje Bóg. Jednocześnie w Kościele wiele rzeczy mi się nie podoba – uważam, że w Polsce jest on zbyt zależny od polityki. Nienawidzę PiS – u. Jak również Ojca Dyktatora i jemu podobnych. Radio Maryja byłoby dla mnie medium katolickim i możliwe, że bym go słuchała, gdyby nie rzeczony Ojciec właśnie.

 

,,Jak trwoga to do Boga’’? Chyba niekoniecznie. To znaczy: to nie jest tak, że: o, nagle zaczynam wierzyć i biegać do Kościoła, bo coś mi w życiu poszło nie tak. Moją modlitwą – słowami, którymi najczęściej się modlę – są słowa Magdaleny Czapińskiej…

 

 

…mistrzowsko wykonane przez Edytę Geppert.

 

Ty, Panie, tyle czasu masz,

mieszkanie w chmurach i błękicie.

A ja na głowie mnóstwo spraw

i na to wszystko jedno życie.

A skoro wszystko lepiej wiesz,

bo patrzysz na nas z lotu ptaka –

to powiedz mi, czemu tak jest,

że czasem tylko siąść i płakać?

 

Ja się nie skarżę na swój los,

potulna jestem jak baranek.

I tylko mam nadzieję, że…

że chyba wiesz, co robisz, Panie.

 

Ile mam grzechów – któż to wie?

A do liczenia nie mam głowy…

Wszystkie darujesz mi i tak,

nie jesteś przecież drobiazgowy.

Dlaczego mnie do raju bram

prowadzisz drogą taką krętą?

I czemu wciąż doświadczasz tak

jak gdybyś chciał uczynić świętą?

Nie chcę się skarżyć na swój los,

nie proszę więcej niż dać możesz.

I ciągle mam nadzieję, że…

że chyba wiesz, co robisz, Boże.

 

To życie minie jak zły sen,

jak tragifarsa, komediodramat.

A gdy się zbudzę, westchnę: ,,Cóż…

to wszystko było chyba… zamiast’’.

Lecz, póki co, w zamęcie trwam,

liczę na palcach lata szare.

I tylko czasem przemknie myśl:

przecież nie jestem tu za karę…

 

Dziś czuję się jak mrówka, gdy

czyjś but tratuje jej mrowisko.

Czemu mi dałeś wiarę w cud,

a potem odebrałeś wszystko?

 

Nie chcę się skarżyć na swój los,

choć wiem, jak będzie jutro rano.

Tyle powiedzieć chciałam Ci

zamiast… pacierza na dobranoc.

 

Leki (,,Lorafen’’ i ,,Elicea’’) stały się nieodłącznymi elementami mojego codziennego funkcjonowania. To o pierwszym z nich pisałam, że łatwo jest od niego się uzależnić.

 

  1. 2016

Przesiedziałam ponad godzinę.

Wypłakałam wszystkie łzy.

Było miło.

Konkretnie.

Rzeczowo.

Zapisano antydepresanty.

Zalecono odpoczynek.

Mam zespół lękowy – to już wiemy.

Następna wizyta za miesiąc.

 

Po kilku dniach dodawałam:

  1. 2016

Chyba wiem, jak czują się narkomani po zażyciu działki. Możliwe, że czują się tak jak ja teraz. Jestem ospała i zobojętniała na wszystko, co mnie otacza. Mama coś do mnie mówi, a ja ,,odpływam’’. Dosłownie. Jestem nieprzytomna. Nawet napisanie paru zdań – tak, tych teraz – to dla mnie mega duży wysiłek. Osłabienie. Zniechęcenie. Strach. Jest ch*jowo.

Ch*jowo, ale stabilnie.

 

Natrętne myśli samobójcze. Zażywanie lekarstw, by te myśli zagłuszyć. A co za tym idzie – odpływ level hard. Potykanie się o własne nogi, podwójne widzenie – w dwu słowy: jakiś kosmos. Płacz w najmniej nieoczekiwanym momencie. Siedzę, gadam z mamą – i nagle zaczynam ryczeć. A jesteśmy w kawiarni – dookoła siedzi mnóstwo ludzi. Sklep… przystanek… wszystko mi jedno. Płaczę. I trudno jest mi nad tym zapanować. Gdzie podziałam się dawna ja z moją radością życia?

Świat nie rozumie depresji. Nie rozumie. Im dłużej w tym cholerstwie tkwię, tym bardziej przekonuję się o słuszności tych słów. O słuszności? O prawdziwości.

Ech, złudzenia

jak na skrzydłach

prosto w jutro niosły.

Chcieliśmy za wszelką cenę

wkroczyć w świat dorosłych.

Dzisiaj tylko sny zostały…

ale kto je kupi?

Jak przysłowia się sprawdzają –

młody to i głupi…

(Edyta Geppert ,,Czy pamiętasz jak to było?”)

,,To są tylko głupie studia’’ – powiedziano mi kiedyś. Straciłam do nich serce. Już ich nie kocham. Zraziłam się. A tak się na nie cieszyłam. Mówiłam sobie, że będę historykiem. Kochałam historię. Jako naukę. Studia też mi się podobały. Dziś ich nienawidzę. Nie chcę. Jestem zmęczona. Wykończona. Ja nie mam siły! A tak chciałam wkroczyć w świat dorosłych. Świat, w którym nie mogę się odnaleźć. Kiedy sama się odnajdę?

Na chwilę przed odlotem

wśród ptasich stad,

w zawiłym horoskopie

na tysiąc lat –

w otwartym nagle oknie

w cieniu za firanką,

wśród ludzi na przystanku,

w słońcu i we mgle

szukaj mnie.

Cierpliwie dzień po dniu

staraj się podążać moim śladem.

Szukaj mnie,

bo sama nie wiem już,

bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.

 

Wśród siedmiu dni tygodnia

jednakich tak,

w tańczących deszczu kroplach,

zawodu łzach.

Po lustra obu stronach,

w nowych wciąż marzeniach.

Gdzie jestem, gdzie mnie nie ma

już nie bardzo wiem.

 

Szukaj mnie

cierpliwie dzień po dniu,

staraj się podążać moim śladem.

Szukaj mnie,

bo sama nie wiem już,

bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.

(Edyta Geppert ,,Szukaj mnie’’)

 

Kiedyś. Było cudnie. Lubiłam powtarzać słowa – w które wówczas wierzyłam.

A na razie fruwają motyle,

tyle tego, tamtego też tyle.

A na razie wierzymy w baśnie

i jaśniej…

i jaśniej…

 

A na razie kołyszą nas noce,

a na razie kołyszą nas dni.

Choć już życia – psiamać! –

popołudnie,

jest cudnie…

jest cudnie…

(Maryla Rodowicz ,,Jest cudnie’’)

Someone hast told me: ‘’It’s only a depression! You must fight with them! You will win this battle!’’. Great. I really want to believe in these words. How long, dear God…? How long…?Nine – almost ten – months. F*cking months of the f*cking sickness. F*cking life with the f*cking pills. How long will I fight with sleepless, which destroys me completely?

How long… how to cope psychologically with the depression?

***

Powiedziałam Panu Bogu o swoich planach. Teraz widzę, jak Go rozśmieszyłam.

 

 

 

 

Mały – wielki sukces!

Byłam u lekarza. Jest znacznie lepiej! Powoli mogę zacząć odstawiać jeden lek.

Ojejku, jak się cieszę. Może ten koszmar już nigdy nie wróci. Mocno w to wierzę.

Powyższe zdjęcie zrobiłam dzisiaj, wracając z angielskiego. Nauka języków pozytywnie mnie nastraja!