Nie, wbrew zapewnieniom nie będę pisać o egzaminach. Na tworzenie postów o sesji egzaminacyjnej – nie mam weny – jakoś tak się dzieje :p Wczoraj nie miałam czasu, niestety, by napisać posta na blogu. Pozwoliłam sobie na … odrobinę szaleństwa. I tak bardzo się z tego powodu cieszę! ❤ Małe szaleństwo, naprawdę malutkie, ale napełniło mnie taką radością! Poza tym – wczoraj miałam widać jakiś swój dobry dzień – uskrzydlona tą radością, która mnie wczoraj naszła – poszłam na kawę. I w kawiarni dostałam – zupełnie gratisowo – sernik ❤ Ależ był pyszny!!! Dziś z kolei jeździliśmy z Myszorem po mieście w poszukiwaniu hotelu, w którym mogliby zatrzymać się moi Rodzice, gdy w przyszłym następnym tygodniu przyjadą tutaj po mnie, Myszora i mój pozostały ubogi studencki dobytek. Jeden z hoteli wydaje się być całkiem spoko i dziś przedstawię rodzinie na skajpie jego ofertę. Także trochę kilometrów ja mam w nogach, a mój Mysz – w kołach. Niestety – z aparatem nadal jest coś nie tak 😦 I, nie ukrywam, że mnie to bardzo martwi – tyle wygrać, że zaczął nawalać na sam koniec Erasmusa, a nie na początku, w środku czy jakkolwiek wcześniej, bo wtedy miałabym nie lada problem. Już wiem, że po powrocie do Polski – niezwłocznie odwiedzę Kajetany (więcej w poście: Aparat). Przyznam się szczerze, że ciekawa jestem, jak będzie wyglądał w tym tygodniu mój duński, jeśli miałabym ‚jechać’ tylko na jednym (lewym) aparacie. Najwyżej pojutrzejsze – poniedziałkowe – zajęcia jakoś przeżyję, poinformowawszy lektorkę o zaistniałej sytuacji, a w środę – kiedy mam test końcowy – będę musiała zrobić wszystko, żeby aparat zadziałał. Wczoraj w sumie nie było tak źle – działał bez zarzutu. Dzisiaj znowu mu zupełnie odbiło – stanowczo odmówił dalszej współpracy. Ponieważ nim to nastąpiło – zdążyliśmy z Myszorem dojechać na Christianshavn, a więc – mimo wszystko – kawałek od przeraźliwego syfu zwanego szumnie ‚akademikiem’ – nie miałam już jak zawrócić i go zdjąć. Jest on również sprzętem tak delikatnym, że wkładanie go do torebki (nawet w czymś takim jak etui – przykładowo do okularów) wydawało mi się pomysłem bardzo ryzykownym. Wyłączyłam go więc i pedałowałam, zdając się wyłącznie na drugi, lewy, działający. Na jakiej zasadzie to działa – nie wiem, ale:
- Z lewym – starszym, wszczepionym w 2005 – praktycznie problemów nie mam i nie miałam, także szwy po operacji bolą mnie bardzo sporadycznie.
- Prawy – nowszy, rocznik 2010 – potrafi mi płatać figle, a szwy – bywa! – ciągną jakże namiętnie.
Cholera! Faktycznie – mam dziś doskonały dzień! Właśnie wykipiała mi kawa. Dziś już po raz trzeci :@
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.