Aparat

Muszę to z siebie wyrzucić, bo inaczej zwariuję. Z duńskiego nic dziś nie wyszło. A wszystko przez mój aparat. Dawno, drań jeden, nie napędził mi takiego stracha. Powiem więcej – chyba nigdy dotąd nie napędził mi takiego stracha. A mam go, daj Boże, od sześciu lat.

Wieczorami obydwa aparaty są przeze mnie wkładane do specjalnego osuszacza, coby się ‚wygrzały’ w nocy. Wysuszyły – po prostu. Są bardzo delikatnymi urządzeniami, wymagają specjalnego traktowania. A wiadomo – trzymają się głowy, więc pot, wilgoć et caetera. Jak pada deszcz, to muszę uważać jeszcze bardziej – najczęściej uzbrajam się wówczas w czapkę, kaptur i do tego jeszcze parasol.

Więc dzisiaj wyciągnęłam prawy aparat z osuszacza, włączyłam, założyłam i… zero reakcji. Zero słyszanych dźwięków. Ściągnęłam go, obejrzałam… Działa. A na ekranie nie wyświetla się ŻADEN komunikat o tym, że coś się dzieje nie tak; wyświetla się to, co wyświetlać się powinno, to znaczy na jaki program jest aktualnie ustawiony. Zmiana baterii też nic nie pomogła. Odłączyłam cewkę, czyli to, co w zasadzie trzyma się bezpośrednio miejsca wszczepu, obejrzałam wszystko – żadnych mechanicznych uszkodzeń nie widać. Nie przypominam sobie, bym się ostatnio jakoś uderzyła w tę część głowy, gdzie mam wszczep (jeszcze bardziej uważam na siebie po tym, jak dwa lata temu zaliczyłam niezły hardkor, kiedy to przywaliłam głową w kant – i to idealnie tym miejscem z wszczepem pod skórą – a potem miałam duże problemy). Jeszcze raz założyłam. Nadal nic nie słyszałam.

Tak więc na duński nie miałam po co iść – w jednym aparacie nie słyszę stereofonicznie. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja aparatu. Jeśli do poniedziałku nie uda mi się z tym uporać – będę chyba musiała myśleć o wcześniejszym powrocie do Polski. I o zawitaniu do Kajetan.

Na zdjęciu poniżej – część wewnętrzna (źródło: Wikipedia).

220px-Cochearimplants