Nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że początki bywają trudne. Trudność owych początków odczułam, ucząc się poruszania po Kopenhadze – na rowerze.
Mój stalowy rumak – znany również z racji fantazyjnej kierownicy jako Myszka Miki – przeżył ze mną wiele. Poczynając od spektakularnego zaliczenia gleby w wakacje Roku Pańskiego 2009, kiedy to w drugi dzień obozu rowerowego (sic!) wyłożyłam się jak długa na jednej z dróg województwa zachodniopomorskiego (ściślej: dwa kilometry przed Trzebiatowem), tracąc parę zębów, tudzież skórę na łokciach i kolanach. Potem przez kilka lat jeździliśmy po Wrocławiu i można śmiało powiedzieć, że zjeździliśmy większość miasta. Teraz – od kilku dni, to znaczy od momentu przyjazdu z Polski – Myszka Miki dzielnie wozi mnie po Kobenhavn.
Ścieżki rowerowe w Kobenhavn są w zasadzie wszędzie, bo też i rowerów tu jest od groma. Stalowe rumaki stoją sobie spokojnie w każdym zakątku i zaułku i w większości przypadków niczym nie są przypięte. Ja jednakowoż przypinam Myszkę – wszak przezorny zawsze ubezpieczony.
Nauka jazdy. No właśnie… Są tu odrębne cykle świateł i odrębne znaki drogowe dla rowerzystów i teraz w zasadzie największa sztuka polega na tym, żeby się w tym wszystkim połapać. Powoli się tego uczę i – przypuszczam – jeszcze kilka dni mi ta nauka zajmie, ale pierwszy dzień to był jakiś kosmos. Pomijam fakt parokrotnej ucieczki przed samochodami (dosłownie w ostatniej chwili) – jechałam jak potłuczona, mruczałam pod nosem słowa powszechnie uznawane za nieprzystające przedstawicielce płci ładniejszej i autentycznie gubiłam się w miejscach, które – wydawać by się mogło – zdążyłam już poznać. Teraz jest troszeczkę lepiej, ale do ideału droga jeszcze daleka.
A co porabiam teraz? Piszę pracę – i słucham muzyki. Aktualnie w tle lecą słowa:
,,Wyciągnij dłonie i chwyć marzenie,
ono rozproszy złej nocy cienie.
Niechaj nadziei skrzydła białe
z powrotem niosą Cię
jak ptak.”