Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Umierałam ze strachu przed dzisiejszym dniem, a okazało się, że nie taki Erasmus straszny, jakim go sobie wyobrażałam. Budynek mojego wydziału jest bardzo nowoczesny i… przytulny. Sympatyczni wydają się wykładowcy. Uprzedzeni przeze mnie mailowo o moim problemie ze słuchem, nie tylko nie robili mi dziś kłopotów, ale też porozmawiali ze mną o tym – dostali stosowne instrukcje w stylu: nie stajemy tyłem, mówimy wolno i głośno, nie zakrywamy ust, bo czasami posiłkuję się czytaniem z ruchu warg et caetera. Cóż… powoli zaczyna mi się chyba tu podobać.
Poszłam do księgarni kupić podręcznik i nagle usłyszałam: ,,Cześć”. Okazało się, że kolega z wykładu odrobinę mówi po polsku. Było wesoło. Niewątpliwie plus jest tym większy, że jest on bodaj jedną z niewielu poznanych tu dotąd osób, które są w stanie wymówić moje imię.
Dziś również zostałam duńską obywatelką. Przynajmniej tymczasową 🙂 Odstanie dwóch i pół godziny w kolejce do urzędu – opłaciło się. Wydano mi tzw. CPR – number, przyznano duńskiego lekarza, zapowiedziano, że duński ,,dowód tożsamości” przyjdzie do mnie pocztą w ciągu dwóch tygodni. Cóż… pozostaje czekać.
Poniżej – trochę zdjęć.