Upalnie

Upał. 27 stopni. Lubię ciepło, ale teraz jest za gorąco. (Chyba się wybiorę do Londynu – tam ponoć jest stopni 13.) Musiałam oddać Myszora do naprawy. Rozmawiałam z facetem z serwisu. Potwierdził moje przypuszczenia – prawdopodobnie hamulec został uszkodzony podczas próby kradzieży. Jutro mój Mysz ma być gotowy do odbioru. Póki co – wczoraj zwiedziłam największe centrum handlowe w Skandynawii – Field’s. Przyznaję, jestem straszną sroką, kręcą mnie wszelakie błyskotki, więc najbardziej pociągała mnie biżuteria. Z naciskiem na kolczyki, bo to one są moimi ulubionymi precjozami. Mam trzy dziurki w prawym uchu, dwie w lewym, swego czasu miałam przekłuty pępek, ale to było lata temu – dziura już dawno zarosła. Kiedyś wychodziłam z założenia, że im większe kolczyki – długie, wiszące – tym lepiej. Od kilku lat moje preferencje są nieco inne. Aczkolwiek w tym momencie mam w uszach kolczyki – koła.

Jedno z kopenhaskich osiedli na Amager. Troszeczkę przypomina mi nasz Ursynów.

 

Jutro odbieram Myszę. I mam ochotę zaszaleć. A co z tego szaleństwa wyjdzie – zobaczymy.

Potężna kopenhaska gleba

Wczoraj – czyżby w ramach wątpliwie udanego prezentu zesłanego przez los z okazji Dnia Dziecka? – zaliczyliśmy z Myszorem największą glebę od czasów sławetnej gleby z 2009, zakończonej koniecznością dorabiania dwóch zębów, leczenia podbródka (skóra zdarta do krwi), łokci, kolan etc., etc., etc.

 

Zmierzając do Kobenhavns Sprogcenter na duński, pedałowałam ruchliwą Vesterbrogade. Ścisłe centrum miasta, tryliard samochodów, pierdyliard bicykli i tłumy narodu generalnie (Dania ma tę wielką zaletę nad – na przykład – Polską, że jak się robi ciepło, to przedstawiciele ludu nie narzekają, że jest – cholera – za gorąco, tylko biorą rowerki, idą na spacerek, względnie biorą leżaczek i szorują do parku). A wracając do wczorajszego spektakularnego upadku – nagle facet pomykający przede mną zaczął hamować. Chwyciłam tylny hamulec i – o dziwo – cymbał jeden, nie reagował. Ja naciskałam, a on – skubany – jechał, więc, celem uniknięcia wjechania gościowi w zadek – złapałam za przód. I pofrunęłam, drąc się: ‚O, Jezu!’. Chciałabym widzieć miny obserwatorów całego zajścia, bo musiało to wyglądać iście zjawiskowo. Ścieżka rowerowa, na ścieżce Myszor, na Myszorze ja, a dookoła moje torby, książki, piórnik itepe. Dziękować Istotom Wyższym; skończyło się – w przeciwieństwie do niemal identycznie wyglądającej gleby sprzed siedmiu lat – na urazie psychicznym. Ktoś podniósł mnie, ktoś postawił na koła Myszora, inni ludzie zbierali mój ubogi studencki dobytek. Niestety, już wiem, że Myszora i mysie hamulce będzie musiał obejrzeć jakiś Magister Inżynier Od Rowerów (nawet jedna z osób stawiających nas obydwoje wczoraj do pionu powiedziała: ‚Dziewczyno… przecież Tobie tylny hamulec w ogóle nie działa!’), być może zdarzy się to dziś, być może jutro. Dlaczego ‚być może’? Cóż… na dziś mam plany ‚napięte, ale realne’, jak to mawia Mecenas S., czyli mój Tatuś. W związku z tym nie wiem, czy zdążę dziś podjechać do rzeczonego Magistra.
(Powyżej – uczelnia)
(Takie cuda tylko w wydziałowej bibliotece :p )

 

 

(Pewna część wczorajszej lekcji duńskiego odbyła się w parku)
I wczorajszy hit.
(Wielce wymowny plakat w centrum miasta :p)

Dzień Dziecka. Saska porcelana i bal lalek



‚Odkąd pamięta –  zawsze stała
na toaletce obok lustra
w białych baletkach wychylona, 
w powietrzu uniesiona nóżka.
Nudziła się wśród bibelotów,
kurz wyłapując w suknię złotą.
I tylko z dołu perski dywan
czasem jej puszczał perskie oko.’

Dziś Międzynarodowy Dzień Dziecka! Przyznaję, że bardzo lubię 1 czerwca, aczkolwiek już należę do tych ciut starszych dzieci. Cieszy mnie radość dzieciarni z prezentów. Lubię zwłaszcza, gdy 1 czerwca jest – jak dziś w Kopenhadze – słoneczny i gdy można bezkarnie pożerać – chociażby z racji upału – tony przedstawionych na zdjęciu rozpoczynającym niniejszego posta LODÓW 🙂

 

Ten sympatyczny pluszak powyżej to niejaki Furby. Z angielskiego Fur Ball – Pluszowa Kulka. W 1998 roku dostałam na Dzień Dziecka identycznego – biało – czarnego cudaka. To jeden z tych prezentów na z okazji czerwcowego święta, który najbardziej wrył mi się w pamięć. Zachowały się zdjęcia długowłosej H. – istnej Pippi Langstrumpf – z identycznymi niemal rudymi kucykami (z tą drobną różnicą, że ja nosiłam okulary) – bawiącej się Furbym i takiej szczęśliwej, że go ma! Żeby znaleźć te fotografie, musiałabym przekopać rodzinne albumy, a to – po przeprowadzce do Podkowy – przypuszczam, że już nie byłoby takie proste.
‚Raz do roku wielkie święto – 
lalek moich bal. 
Wszystkie miejsca już zajęte mam…’
 
Razem z moimi Ciotecznymi Siostrami  miałyśmy w dzieciństwie fazy na nasze ‚ulubione piosenki’. Słowa powyżej – to ‚Bal moich lalek’ Natalii Kukulskiej. Piłowałyśmy to jakże namiętnie. Inne nasze hity nad hitami to między innymi ‚Wala Twist’ i ‚Bal Arlekina’. Beztroskie dzieciństwo, wakacje w moim ukochanym miejscu – w Dzięciołach Bliższych na Podlasiu… ❤ Dzięcioły – kocham tam jeździć. Tam najlepiej odpoczywam, tam się cudownie czuję… Nie wyobrażam sobie wakacji bez pobytu na moim rodzinnym Podlasiu, w moich rodzinnych Dzięciołach. W rodzinnej wsi mojego Ukochanego Dziadziusia.
Piosenka, którą cytuję na początku posta – to piosenka, którą też bardzo lubię. ‚Laleczka z saskiej porcelany’ Magdaleny Fronczewskiej. Ona z kolei kojarzy mi się z moimi zuchenkami. Lubiłyśmy to razem śpiewać na dobranoc 🙂
Życzę wszystkim Dzieciom – tym mniejszym i tym większym – wspaniałego Dnia Dziecka. Przecież każdy z nas pozostaje dzieckiem. Tylko zabawki się trochę zmieniają 🙂