Tak, wiem, długo nie pisałam… dwa i pół dnia :p ale po prostu nie miałam kiedy. Teraz właśnie też odłożyłam na chwilę książkę z której… tak, tak – uczę się duńskiego.
A więc… przedwczoraj zaczęłam naukę. Uznałam, że język duński może mi się w przyszłości przydać – to najważniejsze. A po wtóre – nauka języka obcego to może być niezła zabawa. W tym momencie – jeśli chodzi o moje language skills – bazuję na angielskim. Niemieckiego uczyłam się przez sześć lat, ale po pięciu latach braku kontaktu z językiem ogranicza się on do trzech zwrotów: ,,Ja”, ,,Nein”, ,,Hande hoch”, aczkolwiek przyznaję, że raz – zmuszona sytuacją – zaczęłam wydobywać z otchłani pamięci jakieś resztki tego niemieckiego (cóż poradzić, w pociągu byli sami Niemcy i nikt nie mówił po angielsku!) i – o dziwo – nawet się dogadałam. Przez dwa lata uczyłam się łaciny i lubiłam ten język, ale – jak wiadomo – to język martwy i raczej na ulicy w nim nie pogadasz. W wersji baaardzo podstawowej znam Polski Język Migowy. Cóż… zobaczymy, jak będzie z tym duńskim.
Mam multum roboty i wiele rzeczy się odbywa w tym momencie na takich trochę wariackich papierach. Obiecuję, że jak tylko się troszeczkę ogarnę, to napiszę dłuższego posta.