Wylądowałam w niej wczoraj – zmierzając na rozmowę kwalifikacyjną przed rozpoczynającym się w kwietniu kursem duńskiego. Oczywiście H., mądre dziecko, musiała pomylić drogi – czyli przez godzinę to dziecko krążyło wokół dworca kolejowego, zanim ogarnęło, gdzie właściwie jest. W każdym bądź razie – kopenhaski Red Light District na Istedgade w dzielnicy Vesterbro różni się od amsterdamskiego na przykład tym, że jest dość dużą i ruchliwą ulicą w ścisłym centrum Kopenhagi, a nie – niczym ten RDL (De Wallen) w Amsterdamie – obszarem… że tak powiem – staromiejskim, położonym nad kanałami. Więcej zdjęć niż jedno poniższe nie będę tu zamieszczać – przypuszczam, że nie wszyscy czytelnicy tego bloga są pełnoletni… a nie chcę być oskarżana o deprawację małolatów.
Red Light District.Dzielnica Czerwonych Latarni
W każdym bądź razie – jako się rzekło – od kwietnia będę próbować się uczyć języka duńskiego. Na razie – bazuję tu na angielskim, ale kto wie – ten duński może mi się przydać, tym bardziej, że niewykluczone, iż kiedyś zechcę tu wrócić.
Dziś – poszłam na chwilę na plażę, tam usiadłam na ławce i się uczyłam. Było osiem stopni, piękne słońce… Tak, jak śpiewała Anna Jantar, którą bardzo cenię, a której trzydziesta szósta rocznica śmierci właśnie minęła.
Poniżej – moja ulubiona piosenka Anny Jantar.