Dziś brałam udział – wraz z niektórymi innymi ,,erasmusowcami” – w spotkaniu organizowanym przez organizację mentorską, która sprawuje tu nad nami opiekę. Obejrzeliśmy duński film, który święcił triumfy bodaj w Cannes w 1998 roku (duński tytuł to Festen, angielski – The Celebration). Oto wiejska posiadłość zacnej rodziny staje się miejscem hucznych obchodów okrągłych – bo sześćdziesiątych – urodzin pana domu. Podczas wielkiej fety wychodzą na jaw rodzinne sekrety – a bynajmniej nie zawsze są wygodne.
(Poranne niebo nad Amager)
(Radhuspladsen)
(Fiolstraede)
(To nie te czasy, Arlekinie, nie te czasy…)
(Tam, gdzie się kończy horyzont, leży nieznany ląd –
Ziemia jest trochę garbata, więc go nie widać stąd…)
(Z pokoju mentorów 🙂 )
,,Prowadzi mnie od lat niewidzialna siła,
która nadaje sens i każe trwać.
Niewiele mam – tak mało, a przecież tyle,
dlatego wiem, co chciał powiedzieć wiatr…”
Tak, wiem, znowu będzie poetycko. Ale cóż poradzę na to, że taka właśnie jestem…? Coś faktycznie mnie tu prowadzi w tej Kopenhadze i skądś biorę tę siłę na kolejny dzień przetrwania. A może to po prostu kwestia przyzwyczajenia? Sama nie wiem. Owszem, chwilami łapie mnie nostalgia, lecz – jest zdecydowanie lepiej niż było te dwa tygodnie temu.