Burciu moja Malutka…

Kruszynko moja,

wiem, że niektórzy powiedzą: „Ma baba prawie trzydzieści lat i ryczy. Nie wypada”. Wiem, że kiedy dreptałyśmy na nasze wspólne spacery, z pewnością wiele osób patrzyło na mnie jak na wariatkę, bo bez przerwy do Ciebie gadałam.

Kruszynko moja.

Byłaś moim pierwszym prawdziwie własnym psiakiem. Moimi ukochanymi – jak o nich mówiłam – radarami. Moimi najpiękniejszymi kasztanowymi oczami, nakrapianymi łapinkami. I moim ogonem, który zawsze był w ruchu, gdy wstawalam z łóżka, gdy przychodziłam do domu, gdy padało magiczne słowo „spacer”.

Kochałam patrzeć na Twoje szczęście. Bo mam nadzieję, że byłaś szczęśliwa. Ja Ci mogłam dać przede wszystkim całe swoje serce. I robilam, co w mojej mocy, żebyś, moja Maleńka B., czuła moją wielką do Ciebie miłość.

Kiedy widzialam Twoje uśmiechy, Twój brzuszek, który odsłaniałaś całymi dniami wylegując się na pleckach – byłam najszczęśliwszym ludziem świata. Tego samego dnia, w którym zamieszkałyśmy we dwie, spotkał mnie ogromny zaszczyt: podałaś mi, mój Skarbie, łapkę.

Kruszynko moja.

Byłyśmy we dwie. Razem spałyśmy, razem przemierzałyśmy Pruszków i podkowiańskie lasy. Właściwie wszystko (albo prawie wszystko) robiłyśmy razem.

Byłyśmy we dwie do końca. Wczoraj odeszłaś. W moich ramionach. Przytulona. Jeszcze wracałam, biegłam z Tobą na rękach do lecznicy. Jeszcze robiono masaż serca.

Może mi ktoś powie, że nie byłaś rasowa, że byłaś czarnym, malutkim kundelkiem.

Ale dla mnie, Kruszynko, byłaś całym światem…

Barbórka 22. 09. 2018 – 20. 10. 2019