A ja w Walentynki zaszalałam. Sprezentowałam sobie kolejną książkę (przy czym, jak zwykle zresztą, poprosiłam przy kasie o zamazanie ceny – bardzo nie lubię, jak ktoś wie, ile wydaję na książki). Wiedziona uczuciem do nauki (no, jak Walentynki, to musi być coś o uczuciu!) – szarpnęłam się, inwestując w vademecum. Vademecum historyczne, bo jakżeby… inaczej? I właśnie je pożeram. Aktualnie ciągnę starożytność. I wyczekuję TEGO momentu w którym dobrnę do okresu, który jest moją wielką pasją – do okresu II wojny światowej.
Zainteresowania naukowe – i zawodowe – mam… hmmm… męskie. Raczej. II wojna właśnie, wojskowość, Powstanie Warszawskie – to tygrysy lubią najbardziej. Kiedy odbywałam praktyki studenckie w archiwach wojskowych, dziwiono się: ,,Wojskowość? To nie jest takie powszechne u kobiet!” (w jednym z archiwów dyrektor spytał mnie wprost, czy przyszłam tam na praktyki z własnej woli, czy ktoś mnie zmusił), zajęcia z historii wojskowości podczas studiów – też były zdominowane przez facetów. No i moja postura liliputa (mam wszystkiego 161 cm wzrostu) – jakoś mało współgra z pojęciem: ,,wojsko”. Miałam swego czasu pomysł, żeby iść do woja (śniłam w ogóle o studiach w gdyńskiej Akademii Marynarki Wojennej), ale jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi (w moim przypadku) o słuch.
Są te moje pasje ze mną od niemal czternastu lat. Uczyniłam je swoim wykształceniem, swoim zawodem. Nauczyły mnie wytrwałości, uporu w dążeniu do celu. Niech będą. Niech trwają.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.