Dwa dni upłynęły pod znakiem walki z brakiem światła w Podkowie. Było jak w wierszu Danuty Wawiłow (poniżej). No, nawet jeśli przesadzam, to niewiele. Ciemności boję się strasznie – jak byłam mała, to ten lęk był wręcz paniczny.
A pojutrze obrona. Aaaa!
Jak tu ciemno!
Jak tu ciemno!
Mama, mama,
Posiedź ze mną!
Za firanką ktoś się chowa,
czarne skrzydła ma jak sowa.
Popatrz, popatrz, tam wysoko
świeci w mroku jego oko!
Czy on tutaj nie przyleci?
Czy on nie je małych dzieci?
Mama powiedz mu: „A kysz!”
Mama, śpisz?
Jak tu ciemno!
Jak tu ciemno!
Tata, tata,
Posiedź ze mną!
Tam za oknem wiatr się gniewa,
krzyczy, gwiżdże, szarpie drzewa.
A jak ścicha, zaraz słychać,
jak coś w rurze głośno wzdycha.
Czy to coś, co mieszka w rurze,
to jest małe? Albo duże?
Tata może to jest mysz?
Tata, śpisz?