Z obserwacji… Matki Polki

Wylądowawszy na długotrwałym eLCztery – znacznie dłuższym niż wszystkie dotychczasowe (i to chyba w ogóle razem wzięte) – między nadrabianiem zaległości w pracy doktorskiej a wizytami lekarskimi, czytam. Robię to, co w tak zwanych codziennych warunkach robiłabym totalnie z doskoku. Takie kryminały chociażby, które uwielbiam ❤️ ale i książki mające przygotować mnie do tego, co wydarzy się niebawem. Tym oto sposobem natrafiłam na coś, czemu nadano tytuł: „Matka Polka sika w krzakach”.

Matczyne perypetie w mieście stołecznym Warszawie (to znaczy: głównie w mieście stołecznym Warszawie, ale w tle występują i Starachowice, i Ostrowiec Świętokrzyski, i Kraków).  Napisane wprawdzie z humorem, ale wiele mówiące choćby o tym, jak trudno jest poruszać się po 100licy. Tutaj – matce z wózkiem, ale jakby tak popatrzeć szerzej, to można tę narrację rozciągnąć na przykład na osoby niepełnosprawne. Przypomnę, że na potrzeby osób trochę mniej sprawnych (na rozmaity sposób) staram się być szczególnie wyczulona – sama jestem jedną z nich. Szczerze współczuję komuś, kto poruszając się na wózku musi pokonać okolice Rotundy chociażby. Zamiast poprawić komfort korzystania z tamtejszych wind albo wręcz wybudować nowe – zrobiono przejścia dla pieszych, które – uważam – najbezpieczniejsze nie są. To jest bardzo ruchliwe skrzyżowanie i nawet światła nie ułatwiają przejścia przez nie. Windy, powtarzam, windy! I jeszcze raz windy…

O jeździe zbiorkomem (czy to w mieście – tramwajem czy autobusem, czy w skali kraju – pociągiem na przykład) z wózkiem wypowiem się, jak już małe się pojawi. A do tego trochę czasu jeszcze jest…

W każdym razie – czytam. A ze słuchawek leci góralska nuta z obejrzanej wczoraj drugiej części „Za dużego na bajki” („Porwijze mnie, porwij”).